6 sierpnia 2010 r.
Nareszcie! Udało nam się choć na chwilę spotkać z Danką – moją starą
koleżanką obdarzoną talentem plastycznym, którego, nie zawsze mając czas
i możliwości, daje czasem ujście… dekorując podwórko recyklingowymi
rzeźbami. Przez jedną to nawet rozpętała się draka z drogowcami, a było
to tak: wieś, w której mieszka Danka to typowa wieś warmińska, czyli
kręta, wąska ulica obsadzona szpalerem drzew. Rzadko remontowana,
dodajmy… Chodników jak na lekarstwo, a pobocze byle jakie. Za to
samochody grzeją jak szalone siejąc postrach wśród kur i… mieszkańców
wsi. Jedna z rzeźb, zrobiona m. in. ze starej beczki i folii po balotach
znalazła miejsce przy wjeździe do wsi, a przedstawiała… miśka z radarem
( potocznie zwanym „suszarką”) w łapkach;) Efekt cieszył mieszkańców,
bo zaintrygowani kierowcy zwalniali, by przyjrzeć się bliżej, pośmiać
się. Ale byli i tacy, co zatrzymywali się, by zrobić zdjęcie. Drogowców
rozwścieczyła taka samowola. W zaburzonej płynności ruchu dostrzegli
niebezpieczeństwo. Obyło się na szczęście bez sądów, ale misiek musiał
się szybciutko ewakuować na podwórko autorki…
Poza miśkami są i inne twory. Jest przystojniak Lucjan, który
sąsiadom nie chce odpowiadać „dzień dobry”, są zające, ptasiek i
rogacze. Jedną z krów, dzięki skomplikowanemu systemowi „tankowania” (
he he, my z Danką wiemy którędy…) daje się doić:) Dzieciakom bardzo się
ta rozrywka spodobała, ale naszym głównym zajęciem był tego dnia wyrób
twarogu i masła.
Zdradzę tu pewną ciekawostkę. Otóż udój można podzielić na
początkowy, środkowy i końcowy. A który ma największą zawartość
tłuszczu? Pomyślałby kto, że początkowy, nic bardziej mylnego. Najwięcej
tłuszczu jest w ostatnim udoju. Danka dostała kiedyż od młodej ambitnej
i chętnej do eksperymentowania laborantki z mleczarni próbki do
oznaczania zawartości tłuszczu w mleku. Mleko początkowe miało około 7%
tłuszczu, a to końcowe prawie 30%! No, ale dość tych danych- może
przynudzam?
Przejdę więc do praktycznych wskazówek jak zrobić twaróg. To bardzo
proste, choć nie każdy o tym wie (mam koleżankę, która mimo swych prawie
trzydziestu lat nigdy nie widziała na żywo świni;) Niewiarygodne, a
jednak prawdziwe. Przy okazji pozdrawiam Cię Jo). Jest jeden warunek:
trzeba mieć, z czego zrobić twaróg. Od razu tez uprzedzam, że ze sporej
ilości mleka wychodzi tylko niewielka ilość twarogu. Do jego zrobienia
potrzebne jest mleko słodkie i ukwaszone. By mleko zsiadło musi to być
najzwyklejsze mleko pod słońcem, takie z bakteriami, najlepiej wiejskie,
broń Boże pasteryzowane, bo takie tylko zgorzknieje. Mleko powinno
kwaśnieć ze 2-3 dni. Latem to nawet szybciej. Ja użyłam mleka prosto od
krowy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by kto tylko ma ochotę,
poeksperymentował ze sklepowym. Swoją droga w sklepach można chyba nawet
kupić gotowe zsiadłe mleko. Gdy już jesteśmy w posiadaniu owego
cudownie orzeźwiającego zsiadłego mleka, a do tego uda nam się go nie
spałaszować z ziemniaczkami;), to możemy przystąpić do dzieła. Zajmie
nam to tylko chwilkę, jeśli podgrzejemy mleko. A zaczynamy od podgrzania
na maleńkim ogniu słodkiego, pilnując, by nie wykipiało;) Potem powoli
dodajemy mleko zsiadłe i czekamy delikatnie mieszając aż twaróg zetnie
się i oddzieli od serwatki ( serwatkę można wypić, dać psom lub się w
niej… wykąpać). Wyłączamy gaz i zostawiamy nasze twarogowe czary- mary
do przestygnięcia. Następnie na sitku odsączamy twaróg z serwatki
podrzucając go delikatnie, dzięki czemu straci nadmiar płynu i uformuje
się w miłą dla oka gomółkę. Tyle. Gotowe. Jakby powiedziała Julia Child:
„Bon Appétit!” Dodam jeszcze, ze twaróg, jaki mi wyszedł z tego
wiejskiego mleka był bardzo delikatny w smaku, przypominał włoski
twarożek capri. Zgaduję, że to za sprawą ilości tłuszczu, ale to tylko
moje przypuszczenia.
Jeśli idzie o wyrób masła, to sprawa jest jeszcze prostsza, niż przy
twarogu, za to wymaga duuużo więcej cierpliwości. Najtłustszą śmietanę
ubija się w prostym urządzeniu różnie zwanym m.in. masłobojką, czy
masielnicą albo kiżanką jak mawiano w wołyńskim domu mojej babci. A tak
naprawdę wystarczy zwykły, dobrze zakręcony słoik i, jak już
wspomniałam, duża doza cierpliwości, gdyż przyjdzie nam długo,
monotonnie i rytmicznie machać nim aż masło pokaże się w tłustych
grudkach. Początkowo maleńkie, grudki będą obrastały tłuszczem. Gdy
uzyskamy spójną jednolitą masę, płuczemy ją kilkakrotnie w wodzie- tyle
razy, by woda była przezroczysta. Wsio. I niech nikogo nie martwi biały
kolor masła- to tylko kosmetyka. Masło takie, jeśli komuś naprawdę
zależy, można „podrasować” dodając soku z marchewki bądź odrobinę
kurkumy. Przybierze wówczas ładnego żółtego koloru. Jednak smak
pozostanie niezmiennie pyszny, czy to przy białym, czy przy żółtym
kolorze masła;) Palce lizać. Polecam chleb z samym takim własnej roboty
masełkiem.
Ps. A dziś robiliśmy z babcią pyszne bułeczki jagodzianki- z
zebranych wczoraj jagód. Opisywać tego nie będę, bo blog wkrótce zamieni
się w kulinarny, ale dla chętnych zamieszczę przepis na facebooku.
Jagodzianki mojej babci są najpyszniejsze na świecie. Takie
„slowfoodowe” (mógłby ktoś wymyślić polski odpowiednik tego słowa- mnie
brak weny;)…), bez żadnych spulchniaczy. Czysta natura:) Chętni
podniebiennych rozkoszy- szukajcie receptury na profilu Matka Polka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)