28 stycznia 2010 r.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, czyli światełko w tunelu.
Szczypior już czwarty tydzień siedzi w domu. Zośka pierwszy. A. też. Ma
infekcję wirusową i antybiotyk. Szczypior po trzytygodniowym chorowaniu
dochodzi do siebie; już tylko z rzadka ma napady kaszlu. Zośka też
pokasłuje, ale to chyba bardziej od okropnego, gęstego kataru jaki ją
dopadł. W niedzielę miała stan podgorączkowy, ale to wszystko. Do
przedszkola jednak nie poszła od tamtej pory. A dziś miał być bal
karnawałowy. Trudno. Zdrowie ważniejsze. Zamieć była rano, ścieżki do
sklepu ludzie nawet nie nadążają wydeptać, bo ciągle pada.
We wtorek był u nas Igor z mamą. Mówili, że tego dnia w przedszkolu, w
grupie Zośki było zaledwie siedmioro (z dwadzieściorga pięciorga)
dzieci. Igor przyniósł ze sobą wielki lotniskowiec, którym chętnie i
troskliwie zaopiekowali się Szczypior i Brunisław. A Zośka zagrała z
Igorem w angielskojęzyczne bingo. Igorowi gra bardzo się spodobała, a
śmiechu było przy tym co niemiara, zwłaszcza gdy Igor tak się wczuł, że
nawet po polsku zaczął mówić z angielskim „r”
Mama Igora śmiała się wyglądając przez nasze wielkie okno, że mamy
widok, jakbyśmy w parku mieszkali. Coś w tym jest, bo pod blokiem stoją
niższe budynki, nad którymi górują stare, wysokie drzewa, a obok jest
spory, choć zapuszczony skrawek zieleni obsadzony drzewami. Niestety
skrawek ten okupowany jest przez miłośników zwierząt i ich psy, po
których ci, tak kochający zwierzęta, ludzie nie mają w zwyczaju
sprzątać… A wiem, ze się da. Skoro moja siedemdziesięcioośmioletnia
babcia po swoim psie może sprzątać, to inni nie dadzą rady? Latem na tym
skrawku brzydsza płeć gra czasem w piłkę i co rusz słychać niewybredne
komentarze gdy któryś w coś wdepnie… Ale tego, ani otaczającego nas
poniżej betonu, z naszego czwartego piętra nie widać:) Widać tylko
czubki drzew. A my bardzo lubimy drzewa. Dzieci nawet znają sporo
gatunków. Tak mi się zdaje, że to sporo. Na pewno więcej , niż zna A.;)
Zośka kiedyś na podwórku uczyła… starszych kolegów:) Ona nawet wie co to
tlen i dwutlenek węgla i jak te pojęcia mają się do drzew. I tutaj
widać światełko w tunelu. Nie ma co rozpaczać, że się mieszka daleko od
łąk , lasów, że tylko beton i beton, bo… drzewa są wszędzie! Nasza
brygada będzie wkrótce obserwować drzewa niemal zawodowo, bo przemiła
pani Anna Batorczak z UW, koordynująca program BEAGLE przyjęła nas do
programu:)))! Jest to program dla szkół, który zakłada obserwację
fenologiczną sześciu gatunków. Do notatek będziemy dodawać dokumentację
fotograficzną czy filmową (Zośka wymarzyła sobie na urodziny pierwszy
aparat, więc będzie dla niego częste zastosowanie. A do urodzin będzie
korzystała z mojego). Projekt będzie trwał najprawdopodobniej rok, ale
może przeciągnie się do… pięciu:)! Wystąpimy może jako Szkoła Matki
Polki, hi hi? Coś wymyślimy. Z pewnością jest to świetna sprawa, ale
oczywiście nie ma przymusu. Gdy nie ma dokąd zabrać dzieci, to jest to
świetny pomysł na poznawanie przyrody. Nie każdy musi to robić tak jak
my, ale każdy „po swojemu” może obserwować drzewa. To jak kwitną,
owocują, jak im wyrastają i opadają liście, kto mieszka w ich koronach
czy korzeniach. Ciekawostką będą też galasy. Może któreś dziecko je
wypatrzy i z podekscytowaniem zajrzy do wnętrza tego dziwnego tworu w
poszukiwaniu dzikiego lokatora? A może nawet przyjrzy mu się pod
szkiełkiem pierwszego mikroskopu? Przygoda już czeka!
Zimowy jesienny spleen
Ciśnienie dziś niskie, samopoczucie również opada. Zośka miała dziś
kryzys, bo… musiała się ubrać i złożyć piżamę;) Postanowiła wyprowadzić
się do dziadków. Póki co udało się odłożyć wyprowadzkę z domu, a
konflikt załagodzić wspólnym pichceniem. Na kolację robimy dziś razem
pizzę z wędlinkowym sercem pośrodku (to serce to dla taty )
Śnieg zawiał parapety do jednej piątej wysokości. Gdy szłam, wciskał
się każdą szczeliną szala, by tylko dotknąć odsłoniętej części twarzy… I
tak lekko tańczył gnany wiatrem! Pasowałoby pod Walc Kwiatów
Czajkowskiego… Śnieżny pył zataczał kółeczka, wzbijał się w powietrze,
to znów opadał. Gonił mnie, dopędzał, prześcigał, by za chwilę zamrzeć w
bezruchu. Skojarzyło mi się z fragmentem książki, którą czytałam
niedawno, choć tam jest o jesiennym tańcu liści. Ale dzisiaj taka jakaś
jesienna melancholia mnie naszła, że przytoczę fragment:
Okres, w którym liście opadają w tym kraju z drzew, łączy się
zazwyczaj z okresem wiatrów. […] Wiatr zadmie, i w swoim dziecinnym
ferworze liście jesienne robią minę, jakby nigdy nie miały zamiaru
opuścić podróżnego, a owszem toczyć się za nim aż na kraj świata, a
nawet zawadiacko wyprzedzają go na ścieżce. Zwłaszcza liście klonowe na
swych pogiętych nóżkach okręcają się młynkiem i wyczyniają tyle szmeru,
że ścieżka wydaje się być żywą. Wierzyć im jednak nie można. Cała
hałastra zatrzyma się nagle i układa w błocie na płask.
Ale raptowny, jesienny wiatr przeskakuje w lewo. Paweł, nastawiając
od tej strony kołnierz palta, nie mógł się oprzeć wewnętrznemu
uśmiechowi, gdy widział, że liście, które go zoczyły z tamtej strony
drogi, zrywają się i pędzą w ukos poprzez koleiny, doganiając go
wyciągniętą kolumną, zawsze z jakimś większym liściem jak oficerem na
przodzie, tylko po to, by powiedzieć do widzenia.
Wszystko to jednak czułości na niby. [..] Bo to się tyko mówi o
wzajemnej miłości między człowiekiem i krajobrazem, a w gruncie bujda to
wszystko. I cóż to może być za miłość pomiędzy na przykład Pawłem i
liściem? Fiuu! Wiatr jesienny i tyle; chmury nad drzewami i drzewa,
które można mieć w słusznym podejrzeniu, że szumią tak samo wrogowi jak
swemu. Cierpki zapach grzybów, kory, wilgotnego mchu; mgiełka nad
rojstem i całe szczęście, że deszcz nie pada.
I znowu liście biegną z tyłu.
„Droga donikąd”, Józef Mackiewicz
Czy nie można się poczuć po takiej lekturze małym?
Można powycinać drzewa w pień, ale bez tlenu nie ma życia. Można
wszystko wokół wybetonować, ale jak się nie będzie okiem żandarma
pilnować każdego źdźbła wyrastającego spomiędzy pęknięć asfaltu, każdego
przyniesionego wiatrem pyłku, to nie ma szans na wygranie tej
nierównej, z góry skazanej na przegraną przepychanki z przyrodą. Ona i
tak odbierze swoje. Ona sobie poradzi. Gorzej z nami… Pamiętamy wielką
przegraną Napoleona w Wojnie Ojczyźnianej 1812 roku? Zgubiła go… zima. A
to tylko jeden przykład. Mamy podobnych co roku bez liku…
Ps. Na koniec cytat ze Szczypiora:
A. poszedł do lekarza do osiedlowej przychodni, w której dzieciom dają cukierki. Tuż przed jego powrotem Szczypior pyta:
„-A czy tatuś dostanie od lekarza cukielek?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)