sobota, 8 sierpnia 2015

Feromony

Nieudany eksperyment

Kilka dni temu wybraliśmy się na spacer po lesie. Było gorąco i słonecznie; rozbrzęczany owadami i rozedrgany upałem las dawał upragniony cień,  a rozgrzane sosny cudownie pachniały. 





Kropek z Mirabelką co i rusz przykucali przy żukach gnojowych - żywych i martwych, Brunisław dzierżył kij i mlaskając pożerał przydrożne maliny ( bosko pachnące i smakujące!), Szczypior z Zośką śmigali rowerami,  a Pospieszałek spał sobie w najlepsze.  Udało nam się nie złapać gumy- ani w wózku ani w rowerach, choć mijaliśmy ze dwa śmietniska, a na drodze było pełno potłuczonego szkła ( nigdy chyba nie zrozumiem ludzi wywożących śmieci do lasu...).  Minęliśmy wiele mrowisk,  niektóre naprawdę duże,  a ruch wokół nich tak duży, że nie odważyłam się podejść bliżej niż pięć metrów i zmykaliśmy tupiąc szaleńczo.  Podziwiam myrmekologów i wszystkich filmowców robiących dokumentalne filmy przyrodnicze - jak oni sobie radzą??? Z mrówkami wiąże się temat tego postu- nieudany eksperyment. Postanowiliśmy sprawdzić czy położona na mrowisku chusteczka przejdzie zapachem feromonów.  Pamiętałam taki eksperyment chyba z dzieciństwa.  Pamiętałam, że chusteczka pachniała, że zapach był rześki,  ale nie potrafiłam przywołać go w pamięci. Dawniej ludzie używali takich nasączonych kwasem mrówkowym chusteczek do inhalacji,  przy nieżytach górnych dróg oddechowych ; trzeba było tylko bardzo uważać, by nie przesadzić i kwasem nie poparzyć sobie nosa czy gardła...  Położyłam chusteczkę na mniejszym z mrowisk i poszliśmy w las. Po spacerze szybko zabrałam chusteczkę i otrzepałam z mrówek i igliwia ( mrówki zaczęły już ją " zabudowywać" od góry wkomponowując ją w mrowisko).  




I nic! Zero! Absolutnie nawet najmniejszego zapaszku!  Czy dlatego, że nie docisnęłam chusteczki do mrowiska? Czy dlatego,  że nie wiosną? Tak czy siak będziemy ponawiać próby.  Jak coś zaobserwujemy lub czegoś się dowiemy to zaktualizujemy post. A co do doznań węchowych,  to choć kwas mrówkowy nie był nam dany tego dnia, to za to las cudownie pachniał igliwiem, a niedługo po tym spacerze maluchy przyjrzały się z bliska żywicy sosnowej.  Pachniała cudownie i miała idealną gęstość - nie była całkiem świeża- trochę już podeschła, ale nadal się ciągnęła. Miała ładny bursztynowy kolor i lekko lepiła się do palców.  Wycieraliśmy je o korę, trawę i, choć zrobiliśmy to starannie, żywiczna woń utrzymywała się na skórze jeszcze dluuugo.  Szczypior miał plan zarobić na niej, ale porzucił go jak tylko dowiedział się, że do produkcji kleju trzeba by żywicy duuużo więcej i że już nie używa się naturalnych żywic w produkcji przemysłowej;)



Post powstał z inspiracji projektem Mały Przyrodnik