sobota, 13 czerwca 2015

Pierwszy dzień z #30DaysWild Poniedziałek

Dzień Dziecka

Wybraliśmy się na lody. Kręcone.  Pyszne. Daleko od domu. Te spod biblioteki. Upał był niemały, a Zośka nałożyła w pośpiechu... baletki! Ja miałam ciężki plecak pełen książek,  a Zośce parzyły się stopy.  Niewiele myśląc zarzuciła z siebie jarzmo maszerują dalej... boso:))) Ja też wkrótce pozbyłam się zawartości plecaka i wszyscy poszliśmy na upragnione w tym upale lody. Zośka boso:) Tak jej się spodobało,  że i później po trawie na podwórku ganiała boso. Bardzo to przyjemne :)))



Dziewiąty dzień z #30DaysWild Wtorek

Poligon z babcią

A babcię nosi... Dopiero przyjechała. Jechała z Warmii na Mazowsze.  W środkach transportu publicznego spędziła pięć godzin. I dała znać jej naturą zielonego ludka ;) Zabrała dzieci na dłuuugi spacer po poligonie. Poszli w kaloszach i wiatrówkach, bo było jakoś chłodno i mokro po padającym rano deszczu. Za to pogoda była fajna właśnie na poligon- wszystkie możliwe ślimaki powyłaziły z ukrycia. Dzieciaki spotkały i takie ślimaki bez muszli, co sieją spustoszenie wszędzie gdzie się pojawią, i takie z maleńką, szczątkową, płaską raczej, muszelką na grzbiecie. Były rude i czarne.  Także wstężyki gajowe i winniczki - tych było najmniej.  A wybrali się tak naprawdę do jagodnika - sprawdzić czy są jagody. Po drodze babcia " straciła orientację" i Brunisław z Kropeczkiem;) wskazywali drogę rysując patyki strzałki.  Gdy wrócili, przynieśli dziki bukiet oraz błysk podniecenia w oczach, a Mirabelka wyrzuciła na wejściu :
-" Mamo! Zgubiliśmy się i Brunisław odnalazł drogę i przyprowadził nas do domu! I mieliśmy taaaaaką przygodę!"
Po czym uszczęśliwiona rzuciła mi się na szyję omal nie dusząc;)





Na fotografiach powyżej zielone jeszcze jagody, kwitnące jeżyny i dziki topinambur. Oraz bukiecik Mirabelki:)