sobota, 4 października 2014

DnW wrzesień. Tramwaj konny Mrozy- Rudka

Dziecko na Warsztat II. Wrzesień.


Czego to my nie mamy? Jedyny w Polsce! Prawdopodobnie jeden z dwóch działających w Europie! Tramwaj konny w Mrozach!

Długo czekałam na coś, co pchnie mnie do pisania. Kiedyś na portalu zielonalekcja.pl opisywałam część dziecięcych przygód, odkryć, fascynacji.  Czas biegł, dzieci przybywało, a ja miałam coraz mniej ochoty, chęci czy czasami sił, by cokolwiek robić. Nawet to moje pisanie stało się jakieś takie, hm, nijakie?

„Dziecko na warsztat” to moje niedawne odkrycie ( dzięki Ninie- autorce bloga www.naszerodzinnepodroze.blogspot.com) i mam nadzieję, że uczestnictwo w tym projekcie da nam dużo radości. Dzieci mam pięcioro, w różnym wieku. To wg wieku malejąco: Zośka, Szczypior, Brunisław, Mirabelka i Kropeczek. Nie planuję, które z nich wezmą udział. Zobaczymy co kogo zainteresuje. Nic na siłę. Będę proponować. Będę czekać na propozycje. Pozwolę pomysłom ewoluować.

Temat pierwszego-  wrześniowego warsztatu ma krążyć wokół najbliższej okolicy. Mieszkamy na wojskowym osiedlu. Pod nosem mamy poligon, a właściwie zdziczały teren, na którym stoją jeszcze ziejące pustką budynki- wydmuszki, ściana, zapadnięte okopy i transzeje. Coś co dawniej służyło żołnierzom do ćwiczeń, a dziś służy młodzieży jako miejsce robienia ognisk, działkowiczom jako przyjemna droga na działki, wszelkim naturom łowiecko- zbierackim jako zagłębie jagód czy grzybów, a nam? Nam pozwala poskakać po oponach ( które stanowią coś jakby krawężniki wśród chaszczy), powspinać się na wysoką ścianę ( dawniej była jeszcze atrapa czołgu, ale chyba złomiarze się nią zajęli), poszaleć z kijami, drągami i patykami ( jakież to cudowne i darmowe zabawki:)! ), a niektórym daje ochłodę w upalne letnie dni ( jest tam staw, a w nim fajne żaby, blisko brzegu kamienie, po których tak wspaniale się skacze. I cóż z tego, że czasem omsknie się noga i człowiek zmoczy portki;)? ), no i coś co mamusia i najmłodszy brzdąc lubią najbardziej- duuużo ptaków :)

Pomysł był taki by zrobić mapę poligonu ( swoją drogą to przypomina mi trochę Prerię. Wiecie jaką? Nie „prerię” tylko „Prerię”- pole wiecznych walk Białej i Czerwonej Róży. Moje dzieciaki kiedyś żyły przygodami Blomkvista. Kto zna, wie o czym mowa). Młodsze dzieci bardzo fajnie spędzają tam czas, ale jak matka zobaczyła te kręte, pogubione w dzikich krzaczorach drogi i dróżki to odpuściła pomysł;) Myślę, że Joasi- autorce blogu ed.bexlab.pl, która bawi się ze swoimi córkami w geocaching- świetną zabawę w poszukiwanie skarbów, spodobałoby się to miejsce jako lokalizacja dla skrytek ze skarbami. Dla kartografów- amatorów to jednak zbyt duże wyzwanie, więc postanowiliśmy dużo skromniej powalczyć na niwie kartografii. Zrobimy mapę! Taką mini mapkę, mapiątko właściwie- jak dojść na ulubione lody:)) Włoskie, kręcone jak to mówią dzieciaki. I z polewą:) Przewrotna  nam wyszła ta nasza mapa, bo choć pod względem treści wyjątkowe z niej mapiątko to pod względem rozmiaru- istne mapiszcze;)




A wyglądało to tak. Wielki arkusz papieru, który dostaliśmy od sąsiadki i który aż się prosił o zlitowanie Mirabelka spryskała wodą i nałożyła farbę. Żeby było bardziej jesiennie wybrałyśmy ochrę. Musiałam trochę zasugerować, że Pani Jesień woli złoto od… różu;) Łatwo poszło. Akwarela została rozmyta nierówną warstwą za pomocą gąbki, a po wyschnięciu, wspólnie już, pozaklejałyśmy taśmą malarską ( taką papierową- bardzo fajna rzecz, bo nie niszczy papieru przy odrywaniu) nasze przyszłe ulice. No a potem dzięki Szczypiorowi, który na pieczątkę poświęcił swą ulubioną czarną gumkę, Mirabelka przy mojej pomocy (by deszcz padał w jedną stronę;) ) zalała kroplami deszczu część mapy, a na całości gdzieniegdzie stemplami z ziemniaka pozrzucała z drzew jesienne liście. Żeby nie było nudno część liści jest prawdziwa- zalaminowałyśmy liście różnych drzew. Mirabelka układała a ja prasowałam. Przy zbieraniu i przy laminowaniu rozmawiałyśmy sobie o różnych gatunkach drzew, o tym jaka jest ich różnorodność. Cóż, dendrologiem  to ona nie jest. Póki co;) Najlepiej wychodzi jej rozróżnianie liści lipy, bo… przypominają serduszka. Wycięte zalaminowane liście przyczepiamy do mapy za pomocą kleju kropeczkowego, dzięki czemu możemy je dowolnie przeklejać. To taki klej w kropeczkach, na taśmie. Nie niszczy papieru. Używa się takiego do przyklejania niektórych próbek do ulotek reklamowych. Zalaminowane liście są fajne, bo mają dużo zastosowań. My bawimy się nimi w „zgadnij skąd spadłem”, używamy ich też jako liczmanów. Tylko mają pewien minus. Nie są w stanie przetrwać spotkania z Kropeczkiem. Przynajmniej te suszone, w jego  łapkach kruszą się pod folią , te laminowane na świeżo nie kruszą się, ale nie wiem jak się przechowają z całkiem sporą ilością wody w środku. Ale, ale… wróćmy do mapy. W wycinianie liści wkręciliśmy Szczypiora, a nazwy ulic zostawiłyśmy Zośce i Brunisławowi. Mirabelka  i tak nie umie pisać, a i on niech dorzuci swoje trzy grosze:) Zresztą ta mapa  ciągle  ewoluuje. Już są wyciągnięte matki skarby do scrapbookingu. Na pomalowanie czekają owady, rowery, budynki itp. W sumie to dobrze, że ktoś to wykorzysta, bo nie wiadomo czy ja dożyję „wolnej” chwili;) Do zabawy z mapą używamy też kart z polskimi ptakami. Ćwiczymy przy tym topografię okolicy i nazwy rodzimych gatunków ptaków, rozmawiamy o tym, które gatunki i gdzie widzieliśmy, co jedzą itp. Przy tej części zabawy najbardziej ekscytuje się Kropeczek. Pomagać musi zawsze… „Czy tego chcesz czy nie Kropeczek pojawi się…”Zabrzmiało złowieszczo;)? Czasem, może? To „dzięki” Kropeczkowi na mapie pada  rozmazany deszcz;) Jednak ptaki Kropeczek miłuje szczerze. Zanim nauczył się mówić „mama” nazywał właśnie ptaki. Jego pierwszym słowem było „kahka” i kawkami do tej pory nazywa wszystkie ptaki:) Obejrzyjcie kilka zdjęć dokumentujących nasze poczynania:



Zdj. pow. Mirabelka robi jesienną mapę okolicy




Zdj. pow. Następnie przecierka




Zdj. pow. Przygotowania do naszego ręcznego laminowania



A poniżej efekt końcowy:




No i jeszcze  poligon:





A teraz do sedna warsztatu. Legendy ani bajki dziś nie opowiemy, ale za to przedstawimy historię bardzo oryginalnego tramwaju konnego. Jest to jedyny taki tramwaj w całej Polsce, ba! ponoć  w Europie ledwie dwa są!

Tramwaje konne były powszechne około połowy XIX wieku, kiedy to zastąpiły je pojazdy parowe a później elektryczne. Zaprzęgano je w jednego lub w dwa konie i początkowo pojazdy podobnego typu jeździły po bruku, ale by koniom było lżej, a co za tym idzie, by przyspieszyć przewóz, zaczęto kłaść tory. Po ich równych powierzchniach konie szybciej ciągnęły ciężkie wagony. W dużych miastach , gdzie odległości były znaczne, ze względu na wytrzymałość zwierząt trasy dzielono na odcinki obsługiwane przez wiele różnych koni. Pierwszy tramwaj konny w Polsce powstał w Warszawie w 1886 roku, a ostatnim najpewniej był ten jeżdżący do 1967 roku, a którego odnowioną trasą pojechaliśmy i my.




Tak, tak. Wybraliśmy się na wycieczkę do Mrozów. Już na stacji było ciekawie, bo przed nami przeleciała nisko sójka, a potem przez tory przebiegła wiewiórka. Do tego dowiedzieliśmy się od przygodnie poznanego pracownika kolei skąd płynie głos zapowiadający pociągi (że z głośnika każdy wie, ale gdzie jest ta pani? Otóż siedzi sobie wygodnie a jej głos płynie z „bombardiera”. To taka firma, która zapewnia kolei technologię . Zajmują się też sygnalizacją świetlną itp.) i czym się różni sygnał świetlny stały dla pociągu od migającego. Otóż stały świeci wtedy gdy tor jest „czysty” i można śmiało śmigać, a miga wówczas, gdy tor jest częściowo przejezdny, tzn. że wcześniej przejechał tym torem pociąg  i trzeba dostosować prędkość, by w niego nie wjechać, albo jest jakaś zwrotnica i trzeba zwolnić itp. Specjalnie wybraliśmy  stację na wygwizdowie, z dala od dworca, a tam raj! Biletomat z bardzo intuicyjnym interfejsem:) Brunisław sobie z nim świetnie radził. A jaką frajdą był  wybór, zakup i wydrukowanie biletów! I wiecie co ? Nawet jak nie chcecie nigdzie jechać możecie dzieci nauczyć obsługi biletomatu, wybrać trasę, rodzaj biletu i już:) Można sobie na pamiątkę wydrukować bilet ulgowy darmowy ( dla dzieci do lat 4)



Biletomat w miejscowości Anielina

Gdy wysiedliśmy w Mrozach przed naszymi oczami rozłożył się park, staw oraz boisko. Już ze stacji widzieliśmy linię lasu- blisko było. Podeszliśmy do miejsca, w którym pasła się olbrzymia klacz. Niedaleko stał wagonik i siedział woźnica. Poznaliśmy się trochę. Ochy i achy  nad pięknem Róży i jej siłą były, a jakże! Przejechaliśmy się parę kilometrów po lesie ( to teren rezerwatu „Rudka Sanatoryjna”, który wyróżnia się najdalej na północ rosnącą w Polsce zwartą jedliną), posłuchaliśmy śpiewu ptaków i skrzypienia tramwaju, powdychaliśmy ciepły koński zapach Róży. Dowiedzieliśmy się, że pochodzi z pobliskiej stadniny Kruki, że nie jest jedynym koniem obsługującym tę 2-kilometrową trasę, a na koniec podziękowaliśmy jej marchewką i jabłkami. No i widzieliśmy mury sanatorium dla gruźlików, powstałego na początku XX wieku z inicjatywy Teodora Dunina-bakteriologa. Początkowo torami dowożono materiały budowlane  do budowy sanatorium, a po jego otwarciu w 1908 tramwajem zaczęli przyjeżdżać pacjenci. Gdy umarł woźnica obsługujący trasę, po pewnym czasie wagonik przekazano do Muzeum Kolejnictwa w Sochaczewie, a tory rozebrano. W 2011 władze Mrozów podjęły decyzję o odbudowaniu tramwaju. Uzyskano zgodę ministra środowiska na przejazdy przez teren rezerwatu „Rudka Sanatoryjna”. Tory odbudowano, wykonano replikę wagonika i teraz można znów cieszyć się tramwajem konnym. Kursuje od maja do września w godzinach 15-18 w dni robocze, a w weekendy 12-18. Jeśli pogoda sprzyja to i w październiku można się jeszcze przejechać. Ale to już lepiej upewnić się wcześniej. Acha, jeszcze jedno. Wagonik jest dosyć mały. Nasza rodzina zmieściła się bez problemu, ale to chyba tylko dlatego, że część dzieci poszła „pomagać” woźnicy;)

A oto kilka fotek:









Przydatne informacje:

-Ceny biletów to: 10 zł za osobę dorosłą i 6 złotych za dziecko. Żadnych zniżek i ulg. Płacił nawet Kropeczek, który  nie ma dwóch lat. Wyjazd o pełnej godzinie. Rezerwacje możliwe, ale poza weekendami.

-Nr telefonu do obsługi tramwaju: 502 196 934

- ciekawostki o kolejce (serial „Ranczo”;) ):http://mrozy.pl/imgp/Tramwaj_konny_w_Mrozach.pdf

- Muzeum Kolejki Wąskotorowej w Sochaczewie (Zośka była- mówiła, że świetne miejsce): http://mkw.e-sochaczew.pl/media/index.php?MediumID=188

-Muzeum Kolei Konnej w Czeskich Budziejowicach: http://www.muzeumcb.cz/navstivte-nas/pobocky/muzeum-konesprezky/

-różne rodzaje kolejek, m.in. konna  na wyspie Man: http://kolej.darlex.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=317&Itemid=529

- a dla zainteresowanych obserwacjami fenologicznymi:  http://www.beagleproject.org/pl/about/?op_id=699

Matka  Polka  ze swoją bandą:)

Ps. Chętnie połaziłabym po tych lasach, oj połaziłabym… Może się tam jeszcze wybierzemy, a tymczasem koleżanka z Mińska Mazowieckiego zaprosiła mnie do kina do Mrozów. Tanio i bez tłumów:) Ruszamy w sobotę . Może i Wy się wybierzecie? Bilety kosztują tylko 15 złotych:)

Zapraszam do obejrzenia pozostałych blogów biorących udział w projekcie:


Szczególnie polecam pięć wybranych przeze mnie w tym miesiącu:
1.http://www.ksiezycowaszuflada.pl/category/dziecko-na-warsztat/
2.http://ed.bexlab.pl/category/projekty/dziecko-na-warsztat-ii/
3.cdn
4.
5.

Blog jest dostępny również na stronie zielonalekcja.pl TUTAJ