poniedziałek, 8 czerwca 2015

Drugi dzień z #30DaysWild Wtorek

Domowej roboty ciasto

Dzieciaki juz od kilku dni jęczały o coś słodkiego,  a Mirabelka aż się paliła do jakiejś roboty w kuchni. Co więcej,  akurat uśmiechał się do nas rabarbar.  Ra-bar-bar. Rabarbar. Rrrabarrrbarrr. Cudowna dźwięczność, a do tego ten nieziemski smak!  Schrupałam łodyżkę z cukrem na surowo;)
A ciasto? Pleśniak palce lizać . Mirabelka prawie wszystko zrobiła sama! Pomogłam jej przy obieraniu rabarbaru i tarkowaniu kulek schłodzonego ciasta- jej małe rączki miały z tym spore trudności . Ale pracowała z zapałem a ja na bieżąco dokumentowałam:)


































Et voilà!






Piąty dzień z #30DaysWild Piątek

Zielnik Wyspiańskiego

 Dokładnie o Stanisława Wyspiańskiego chodzi. Może ktoś oprócz mnie nie wiedział, że prowadził on wspaniały zielnik? Wszyscy chyba wiedzą, że pisał sztuki, z których najsłynniejszą jest "Wesele". Wielu pewnie też wie, że on te sztuki reżyserował, robił do nich scenografie, projektował stroje. Pewnie też powszechnie wiadomo, że studiował architekturę i że projektował polichromie do krakowskich kościołów. Umarł w wieku zaledwie 38 lat a dorobkiem mógłby obdzielić kilku artystów. I tak mnie zaskoczyły informacje wyczytane dzieciom podczas wieczornej lektury z... czasopisma dla dzieci:) Tak. Padłam z wrażenia gdy zobaczyłam projekty jego witraży przedstawiających św. Stanisława, Henryka Pobożnego, Kazimierza Wielkiego czy Boga Ojca- wyglądają jak superbohaterowie współczesnych komiksów! Poszukajcie w necie dobrych zdjęć, a jak macie możliwość obejrzyjcie na żywo. Naprawdę warto. Na nas zrobiły bardzo duże wrażenie, zwłaszcza chyba na Szczypiorze- fanie komiksów z superbohaterami;) Ale nie o komiksach chciałam napisać, tylko o jeszcze innym nieznanym mi wcześniej obliczu Wyspiańskiego. Prowadził zielnik! Nic z tych rzeczy, że jako dziecko, że kwiatki wklejał. Nie! Robił wspaniałe notatki graficzne, miał swoje ulubione kwiaty, nawet planował wydanie zielnika- „Studium roślin stylizowanych, a materiałów dla celów zdobnictwa dekoracyjnego”, czego jednak się osiągnął. Reprodukcje kart ze szkicami można znaleźć w internecie. 

Następnego dnia na spacerze znaleźliśmy przepiękne duże maki. Mirabelka od razu się zachwyciła i zerwała dwa. Jeden wstawiła do wody, by już nazajutrz przekonać się o nietrwałości zerwanych maków i upewnić się w przekonaniu, że lepiej cieszyć się dłużej ich pięknem gdy rosną sobie na dworze. Drugi "rozebrała na części". Poobrywała płatki, które włożyłyśmy do ususzenia, pręciki również zostały pieczołowicie poobrywane i złożone na spodeczku. W końcu spróbowałyśmy sił w naszkicowaniu tego pięknego kwiatka, co okazało się o niebo trudniejsze od narysowania najbardziej finezyjnej księżniczki;). No to mnie przyszło szkicować Mirabelce pozostawiając nazwanie poszczególnych części rośliny i najprzyjemniejsze- pokolorowanie:)








Trzeci dzień z #30DaysWild Środa

Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji...

Robinie akacjowe buchnęły pełnią rozkwitu i zniewalają swym zapachem. Ile razy obok nich przechodzimy, a rośnie ich u nas sporo, zwracam uwagę dzieciaków, aby wąchały. Zresztą często to robię, czy to kwitnie bez lilak, czy czarny, jaśmin , konwalie czy fiołki... Jak czegoś jest sporo to zrywamy,obwąchujemy, oglądamy, rwiemy, zaglądamy do środka itp;) Wąchamy właściwie cały czas, mniej lub bardziej świadomie- dym, koszona trawa, chodnik zmoczony deszczem...
Dziś dzieciaki, a dokładniej rzecz biorąc Brunisław i Mirabelka, bo oni mają zapędy ogrodnicze, zebrali strąki i nasiona akacji- zamierzają posiać gdy przeprowadzimy się na wieś;) Niech próbują. Fajna zabawa. A ja jak gdzieś dorwę sito, a czas i siły dopiszą, to spróbuję z nimi zrobić książkę z papieru czerpanego. Książkę o akacjach z nasionami zatopionymi w papierze. Najlepiej w dwóch egzemplarzach- jedna zostanie na półce, a drugą... Posadzimy w przezroczystym naczyniu, by obserwować proces rozkładu. Zainspirowała mnie do tego książka o drzewach ( o której przeczytałam u Ani z Zabawkatora), wydana na bezkwasowym papierze, właśnie z nasionami drzew w środku. Książka do posadzenia, do pokazania pierwotnego źródła pochodzenia papieru. Taki naturalny cykl. Niestety książka po hiszpańsku, ale mam nadzieję, że zostanie wydana i w Polsce. No i że będzie w niskiej cenie, żeby ludzie nie żałowali dać dzieciom do posadzenia;)

Fot.: Zdjęcie pochodzi ze strony: http://booklips.pl/newsy/te-ksiazke-mozesz-zakopac-w-ziemi-a-wyrosnie-z-niej-drzewo/ Tam tez można obejrzeć filmik promujący tę książkę.



Czwarty dzień z #30DaysWild Czwartek

Ciepło, ale mooocno wieje.

Dziś Boże Ciało. Ja się czułam... hm, niezbyt. Brzuszysko napięte, słońce mocno świeciło ,wietrzycho wiało, że hej. Na długą procesję się nie czułam. Mauż z dużą ilością dzieci na procesję też się nie porwał, więc poszedł tylko ze Szczypiorem. Ja z resztą wybrałam się na piknik. Zośka ubrała się jak "wiosenka" jak mawia babcia Gabi i zziębnięta uciekła do domu, a my początkowo sami na placu zabaw zrobiliśmy sobie piknik. Wzięliśmy kocyk, owoce. Rozłożyliśmy się pod robinią akacjową wspominając płacząca panią Słowikową z wiersza Tuwima. Dzieci biegały boso, Kropeczek nawet niewiele uciekał na swoim jeździku, trochę pograł w piłkę, starszaki pohuśtały się, pojeździły na rowerach i poczytaliśmy książeczkę o Krakowie z pięknymi ilustracjami Iwony Całej. Kropeczek jak zawsze fascynował się kowalami bezskrzydłymi ( że też mu się nie nudzi;)! ), Mirabelka tłumaczyła mu, że dorosłe mają kropki, a młode są całe czerwone. Póżniej zeszło się trochę ludzi. Szczypior z Tatą zaszli po nas po procecji i poszliśmy razem do domu odprowadzani obłędnym zapachem akacji.


Fot. Mały fotograf skrócił mnie o głowę - może to z pożytkiem dla zdjęcia :)?

Siódmy dzień z #30DaysWild Niedziela

Rodzinny letni spacer do parku. Niedziela

Sponton pełną parą. Obudziłam się dzisiaj jeszcze przed ptakami- ot, ostatnio tak mam. W dodatku pomieszały mi się terminy- myślałam, że Zośka chce jechać dzisiaj na rajd rowerowy, a jak się okazuje to wcale nie dziś:p Za to reszta rodziny też rano wstała, więc najbardziej zorganizowana część poszła do kościoła na poranną mszę, no a potem zbojkotowaliśmy robienie obiadu na rzec pizzy, dzięki czemu wszyscy razem wybraliśmy się na dłuuugi spacer do parku. Gorąc był okropny, a w parku mnóstwo starych, olbrzymich drzew, dających wspaniały cień. W parku oczywiście jest plac zabaw. Szczypior wziął książkę- opasłe tomisko, które miał czytać na zacienionej ławeczce w parku. Jak łatwo się domyślić nic z tego nie wyszło, bo już po drodze zaczęli coś tam knuć z Brunisławem. Szli objęci (!), albo za rękę (!) - w pełnej zgodzie, gadając o jakichś tam Minecraftach, portalach i temu podobnych. A w parku wyrwali aleją prosto do wielkiej rury, na którą trzeba się wspiąć przechodząc nad dziurą, którą zwą przepaścią, przytrzymując się ścianki skałkowej. No a potem zjeżdża się pędem metalową rurą. To ich ulubiona zabawka i, mimo że teoretycznie jest dla starszych dzieci, to nawet Mirabelka świetnie sobie na niej radziła już rok temu, gdy miała 3,5 roku. No, ale ona  radzi sobie jak małpka. Nawet w tym sezonie zdarzyło mi się kilka razy dziękować nadgorliwym opiekunom innych dzieci, którzy, mając starsze i sporo większe, lecz nie tak sprawne dzieci, na siłę chcą pomagać mojej dziewczynce. Staram się być cierpliwa, ale bardzo nie lubię gdy po pierwszym zwróceniu uwagi i podziękowaniu za chęć pomocy dalej pchają się z łapami, jakbym spadła z Księżyca albo mówiła po chińsku.
Dzieciaki wyszalały się, dziewczyny (obie!) z lubością oddały się długiemu bujaniu "aż do nieba" jak mawia Mirabelka, zresztą byli chyba wszędzie poza piaskownicą- jakoś dzisiaj nie wydała się atrakcyjna;) Za to siłownia pod chmurką i górka bardzo zajęły dzieciarnię. Młodsza trójka chętnie zbiegała po łagodniejszym zboczu górki, a z wysokiego, stromego, fajnie było wypatrywać machającego do nich z oddali  taty. Zaskoczeniem dnia była huśtawka- pajęczyna. Chłopcy raczej omijają ją szerokim łukiem, a dziś zejść nie chcieli. Tata mocniej buja niż mama, może dlatego? Fruwali do nieba- najpierw całą starszą czwórką, potem już tylko chłopcy. Zejść nie chcieli, a Szczypior prawie tam zasnął;) Kropeczek jest w wieku, gdy fascynują go "robaczki". Lubi obserwować wszelkie owady, chrząszcze, żuczki, także larwy, mięczaki- właściwie wszystko co się w trawie schowa. Niedawno dopiero się "rozgadał"- zaczął mówić parę miesięcy temu, a mówi już bardzo dużo. Wczoraj na przykład  rozmawiał z... robaczkiem. Nie wiem co to było, bo znam z relacji taty. Ale coś małego  innego niż mrówka (bo te tatuś rozpoznaje;) ) niosło większy od siebie kamyczek, a Kropeczek do niego: "Lobacek niesie kamycek . Lobaaaacku, chodź!" No i już nie mówi "kahka" na każdego ptaka. Zaczyna je nazywać właściwymi nazwami. Rozróżnia między innymi gawrona, kruka, kawkę, kosy, kaczki krzyzówki, wróble i mazurki. Ach i sikorki- te widujemy na żywo codziennie w okolicy, ale lubi też oglądać zdjęcia ptaków i zna jeszcze kilka gatunków. Dziś sfotografowaliśmy m.in. taką dziwną kaczkę:





No a potem, już gdy byliśmy na lodach, zewsząd wyłaziły larwy biedronek. Chodziły nawet po nas. I to nie tak, że akurat w takim miejscu siedliśmy. Wczoraj na pikniku też po nas łaziły, choć to parę kilometrów dalej. W parku też były . I u nas na balkonie. Wysyp normalnie- ku uciesze maluchów;)

Miło było, ale nie myślcie sobie, że róż dominuje w takiej wielkiej rodzinie jak nasza. Przyszliśmy umęczeni. Szczypior z Zośką i Mirabelką poszli do domu, ja z Kropeczkiem do piwnicy po sok, a Brunisław w tatą do sklepu. No i wystarczyła chwila, by Szczypior z Zośką się poprztykali. Zośka otworzyła drzwi swoim kluczem, Szczypior wślizgnął się do domu pierwszy i... zamknął drzwi na stary, nieużywany, zacinający się zamek. Już wiecie co było dalej? Jasne, że się zacięło!. ja w nerwach, Szczypior przestraszony, ruszyć pokrętła zasuwki nie może ani w jedną ani w drugą stronę. Niedziela, padamy z gorąca, a tu taka niespodzianka. Myślałam, że przyjdzie wyważać drzwi. Szczęśliwie Szczypior wykazał się przytomnością umysłu. Kazałam mu śrubokrętem spróbować podważyć zasuwkę. Nic tonie dało, więc łobuziak... odkręcił cały zamek, co okazało się strzałem w dziesiątkę i mogliśmy wejść do domu. W drzwiach pozostała jeszcze dziura po wyjętym zamku. Tutaj ja przejęłam pałeczkę. Rozkręciłam zamek, ręcznie przesunęłam zasuwkę, skręciłam, przykręciłam do drzwi i jest git. Mówcie mi MacGyver;) Kurtyna.