poniedziałek, 8 czerwca 2015

Siódmy dzień z #30DaysWild Niedziela

Rodzinny letni spacer do parku. Niedziela

Sponton pełną parą. Obudziłam się dzisiaj jeszcze przed ptakami- ot, ostatnio tak mam. W dodatku pomieszały mi się terminy- myślałam, że Zośka chce jechać dzisiaj na rajd rowerowy, a jak się okazuje to wcale nie dziś:p Za to reszta rodziny też rano wstała, więc najbardziej zorganizowana część poszła do kościoła na poranną mszę, no a potem zbojkotowaliśmy robienie obiadu na rzec pizzy, dzięki czemu wszyscy razem wybraliśmy się na dłuuugi spacer do parku. Gorąc był okropny, a w parku mnóstwo starych, olbrzymich drzew, dających wspaniały cień. W parku oczywiście jest plac zabaw. Szczypior wziął książkę- opasłe tomisko, które miał czytać na zacienionej ławeczce w parku. Jak łatwo się domyślić nic z tego nie wyszło, bo już po drodze zaczęli coś tam knuć z Brunisławem. Szli objęci (!), albo za rękę (!) - w pełnej zgodzie, gadając o jakichś tam Minecraftach, portalach i temu podobnych. A w parku wyrwali aleją prosto do wielkiej rury, na którą trzeba się wspiąć przechodząc nad dziurą, którą zwą przepaścią, przytrzymując się ścianki skałkowej. No a potem zjeżdża się pędem metalową rurą. To ich ulubiona zabawka i, mimo że teoretycznie jest dla starszych dzieci, to nawet Mirabelka świetnie sobie na niej radziła już rok temu, gdy miała 3,5 roku. No, ale ona  radzi sobie jak małpka. Nawet w tym sezonie zdarzyło mi się kilka razy dziękować nadgorliwym opiekunom innych dzieci, którzy, mając starsze i sporo większe, lecz nie tak sprawne dzieci, na siłę chcą pomagać mojej dziewczynce. Staram się być cierpliwa, ale bardzo nie lubię gdy po pierwszym zwróceniu uwagi i podziękowaniu za chęć pomocy dalej pchają się z łapami, jakbym spadła z Księżyca albo mówiła po chińsku.
Dzieciaki wyszalały się, dziewczyny (obie!) z lubością oddały się długiemu bujaniu "aż do nieba" jak mawia Mirabelka, zresztą byli chyba wszędzie poza piaskownicą- jakoś dzisiaj nie wydała się atrakcyjna;) Za to siłownia pod chmurką i górka bardzo zajęły dzieciarnię. Młodsza trójka chętnie zbiegała po łagodniejszym zboczu górki, a z wysokiego, stromego, fajnie było wypatrywać machającego do nich z oddali  taty. Zaskoczeniem dnia była huśtawka- pajęczyna. Chłopcy raczej omijają ją szerokim łukiem, a dziś zejść nie chcieli. Tata mocniej buja niż mama, może dlatego? Fruwali do nieba- najpierw całą starszą czwórką, potem już tylko chłopcy. Zejść nie chcieli, a Szczypior prawie tam zasnął;) Kropeczek jest w wieku, gdy fascynują go "robaczki". Lubi obserwować wszelkie owady, chrząszcze, żuczki, także larwy, mięczaki- właściwie wszystko co się w trawie schowa. Niedawno dopiero się "rozgadał"- zaczął mówić parę miesięcy temu, a mówi już bardzo dużo. Wczoraj na przykład  rozmawiał z... robaczkiem. Nie wiem co to było, bo znam z relacji taty. Ale coś małego  innego niż mrówka (bo te tatuś rozpoznaje;) ) niosło większy od siebie kamyczek, a Kropeczek do niego: "Lobacek niesie kamycek . Lobaaaacku, chodź!" No i już nie mówi "kahka" na każdego ptaka. Zaczyna je nazywać właściwymi nazwami. Rozróżnia między innymi gawrona, kruka, kawkę, kosy, kaczki krzyzówki, wróble i mazurki. Ach i sikorki- te widujemy na żywo codziennie w okolicy, ale lubi też oglądać zdjęcia ptaków i zna jeszcze kilka gatunków. Dziś sfotografowaliśmy m.in. taką dziwną kaczkę:





No a potem, już gdy byliśmy na lodach, zewsząd wyłaziły larwy biedronek. Chodziły nawet po nas. I to nie tak, że akurat w takim miejscu siedliśmy. Wczoraj na pikniku też po nas łaziły, choć to parę kilometrów dalej. W parku też były . I u nas na balkonie. Wysyp normalnie- ku uciesze maluchów;)

Miło było, ale nie myślcie sobie, że róż dominuje w takiej wielkiej rodzinie jak nasza. Przyszliśmy umęczeni. Szczypior z Zośką i Mirabelką poszli do domu, ja z Kropeczkiem do piwnicy po sok, a Brunisław w tatą do sklepu. No i wystarczyła chwila, by Szczypior z Zośką się poprztykali. Zośka otworzyła drzwi swoim kluczem, Szczypior wślizgnął się do domu pierwszy i... zamknął drzwi na stary, nieużywany, zacinający się zamek. Już wiecie co było dalej? Jasne, że się zacięło!. ja w nerwach, Szczypior przestraszony, ruszyć pokrętła zasuwki nie może ani w jedną ani w drugą stronę. Niedziela, padamy z gorąca, a tu taka niespodzianka. Myślałam, że przyjdzie wyważać drzwi. Szczęśliwie Szczypior wykazał się przytomnością umysłu. Kazałam mu śrubokrętem spróbować podważyć zasuwkę. Nic tonie dało, więc łobuziak... odkręcił cały zamek, co okazało się strzałem w dziesiątkę i mogliśmy wejść do domu. W drzwiach pozostała jeszcze dziura po wyjętym zamku. Tutaj ja przejęłam pałeczkę. Rozkręciłam zamek, ręcznie przesunęłam zasuwkę, skręciłam, przykręciłam do drzwi i jest git. Mówcie mi MacGyver;) Kurtyna.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)