Przedostatnia niedziela upłynęła pod znakiem I tury wyborów prezydenckich i deszczu. Drobnego, ale gęstego na tyle, by przeszkodzić w pójściu na rower. Plac zabaw też ociekał wilgocią… Przespacerowaliśmy się zatem kawałek do… śmietnika, gdzie wyrzuciliśmy plastiki i stłuczkę szklaną, a potem trochę potańczyliśmy na deszczu śpiewając „I`m singing in the rain”. Kręciliśmy na chodniku parasolkami, chlapaliśmy wodą, choć nie mieliśmy kaloszy, a zwykłe buty – zupełnie jak Gene Kelly. Pomyślałby kto, że zwariowaliśmy, ale pogoda i wczesna dosyć pora sprawiły, że ludzi było jak na lekarstwo. Nawet mimo wyborów. A jak już jesteśmy przy tym temacie, to nie mogę nie wspomnieć o tym, jak kupiłam kolorowy magazyn. Właściwie, to niewiele tam było do czytania poza dwoma wywiadami, dla których zresztą kupiłam ów periodyk. Na okładce byli dwaj kandydaci do fotela prezydenckiego: Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Zośka, wskazując na tego drugiego powiedziała, że na niego będzie głosować ( hi hi, jakby miała prawa wyborcze…), na co Szczypior od razu stanowczo objawił, że on będzie głosował na „innego” pokazując palcem sylwetkę na zdjęciu. Spytałam rozbawiona i zaciekawiona jego argumentacji, dlaczego? Odpowiedział, że jego kandydat jest fajniejszy, bo ma… okulary i wąsy

W ogóle dzieciaki bardzo interesują się otaczającym światem, śledzą doniesienia mediów itp. Kolega Zośki na przykład, śledził słupki sondaży w prasie, przy czym gdy je już przeanalizował stwierdził, że… nie ma, po co iść na wybory, bo on już wie, kto wygra. Na skonsternowane miny rodziny odparł, że „przecież wiadomo, kto ma najwyższy słupek”;) A lubiąca zwierzęta koleżanka Zośki stwierdziła, że będzie głosować na upatrzonego kandydata, bo ten… ma kotka;) Szczypior nie donosił nic o sympatiach politycznych swoich kolegów z grupy, ale za to sam doskonale wie czego chce, co wyraził głośno wchodząc na salę i kierując się do pierwszej z brzegu pani z komisji wyborczej: „- Dzień dobly. Pszyszedłem wyblać plezydenta, bo jeden zginął w samolocie, a jak dlugi zginie, to tesz pszyjdę”. Zakłopotana w porę odciągnęłam go od rozbawionych pań, bo kontynuowałby – w domu to ze dwudziestu prezydentów już tak uśmiercił, za każdym razem dodając, że pójdzie „wyblać następnego, a jak my tesz umrzemy, to inni będą wybielać”. Jakkolwiek by nas to wprawiało w zakłopotanie czy bawiło, jedno jest pewne – dzieci bardzo interesują się polityką i chcą jak najwięcej na ten temat wiedzieć.
Pogoda sprzyja spacerom i zabawie, bo gdy nie pada, jest ciepło i przyjemnie, nawet gdy słońce chowa się za chmurami. A jak się tak chowa, a czasem zaczepnie łaskocze nas w nosy zza chmurki, to interesująco gra światło na budynkach, w koronach drzew, w kałużach. Wywołuje takie nasze małe impresje – dzieci poznały to słowo dzięki interesującej lekturze: „Linnea w ogrodzie Moneta”. To miła i sympatyczna książeczka o przyjaźni dziecka i staruszka, i o łączącej ich pasji – malarstwie Moneta. Bohaterowie razem wyruszają do Paryża, a podróż jest dokumentowana przez dziewczynkę. Kolorowe reprodukcje obrazów, przystępne opisy, ciekawostki (np. o ośmiorgu dzieciach Moneta i o jego postępującej, aczkolwiek uleczonej ślepocie), wtrącone obrazki liści charakteryzujące poznane przez bohaterkę drzewo sprawiają, że dzieci z zainteresowaniem słuchają opowieści. Po lekturze rozpoznają obrazy i wymienione gatunki flory. My dowiedzieliśmy się, jak wygląda zimoziół (zimoziół północny, czyli po łacinie linnea borealis; rośnie w Borach Tucholskich, jego kwiaty to delikatne dzwoneczki).
Sezon letni zaczął się u nas dżemem truskawkowym. Dostaliśmy zdrowe, niczym niepryskane truskawki ze wsi. Z części zrobiłam dżem truskawkowo-waniliowy, a z drugiej części truskawkowo-kawowy. Takie eksperymenty. Nie wiem, ile to postoi, ale mam nadzieję, że przetrwa do zimy – zdrowo posłodziłam. Lubię jedzenie w duchu slow food, ale wanilia wystąpiła tu w formie waniliny, bo nie stać naszej licznej rodziny na taką w laskach. To i tak niewielki kompromis. Myślę, że rozwinę temat slow food, wakacje i różne festyny, które nas czekają, będą temu sprzyjać, jednak na razie żyję podwórkowymi szaleństwami i… myślą o wyjeździe na Warmię. Już powoli obmyślam plany

Ps. Fasola „wygląda na dziewczynkę”, ale nie przywiązujemy się do tej myśli, bo pomyłki w tym temacie często się zdarzają. Okazuje się często, na którymś tam USG, że jednak coś tam się wcześniej ukryło między nóżkami. Albo nie okazuje się wcale i zaskoczenie jest dopiero na sali porodowej

Ach, omal zapomniałam się pochwalić, że na zaproszenie znajomych byliśmy na Wiankach 2010 pod Warszawą. Chłopcy wcześnie wrócili z A. do domu, a my z Zośką, mimo mżawki, w płaszczach przeciwdeszczowych, byłyśmy niemal do końca. Obejrzałyśmy występ miejscowego chóru, a także koncert gwiazdy wieczoru – (uwaga, uwaga! olsztyńskiego, sic!) zespołu Horpyna. Strasznie się Zośce spodobali, a dodam, że widziała i słyszała ich po raz pierwszy. We mnie wywołali miły sentyment. A czadu dają jak dawniej

PS. Mam teraz więcej czasu, bo przed dwoma dniami starszaki pojechały z dziadkami na Warmię. To ich pierwszy wyjazd bez rodziców, ale jak to chyba często bywa, my, tzn. ja i A. bardziej przeżywamy to od nich. Choć przyznać muszę, że Brunisław też wygląda jakby smętniej, snuje się po domu, zagląda na łóżka dzieciaków i bardzo się cieszy, gdy do niego dzwonią:) Po wyborach jadę z Brunisławem na Warmię pociągiem. Dla niego to chyba dopiero druga czy trzecia tak długa podróż pociągiem. Niezła przygoda

Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych wakacyjnych wojaży :)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)