1 października 2010 r.
Wybaczcie drodzy tak długie milczenie, ale te siłą wyrwane, krótkie
chwile, które nocami zdobywam dla siebie, ostatnio przeznaczam na
radosną twórczość ( takie małe rączką dzieła:) ), a ponadto, powoli
smakując lekturę, idę z Arkadym Fiedlerem przez motyle jego życia
rozkoszując się pięknem podpoznańskich łąk oraz pragnieniem ujrzenia
sławetnych dębów rogalińskich. A wiedzcie kochani, ze mój podziw dla
motyli jest nie mniejszy niż Zośkowy dla jej ulubieńca- Inachis io :)… A
propos tego gatunku, to widzieliśmy go przed dwoma dniami. Zaś w
niedzielę spotkaliśmy na starym poligonie pięknego, okazałego jego
kuzyna- admirała. Siedział na gałązce dębu rozkoszując się ciepłem
jesiennego już słońca. Ale i pszczoły, które też jeszcze nie śpią,
siedzą mi w głowie. Oj siedzą… Nawet Fiedlerowskie strzępy myśli łączą
się z pszczelimi…
Dla przykładu w roku, w którym Arkademu umarł ojciec- ostoja miłości
do syna i przyrody, mentor i pierwszy nauczyciel entomologii, to jest w
roku 1919, w okolicach hiszpańskiej Walencji po raz pierwszy odkryto
rysunek naskalny przedstawiający człowieka wybierającego miód z gniazda
pszczelego. To prymitywne dzieło sztuki pochodziło sprzed 9-10 tysięcy
lat, ale sposób w jaki ten miód wybierano, czyli dosłowne rabowanie
związane z niszczeniem gniazd, przetrwał jak i ten rysunek- tysiące lat…
Dawniej pszczoły żyły tylko i wyłącznie dziko. Gdy je udomowiono, to
znaczy zaczęto je hodować ( co miało miejsce na długo przed Chrystusem,
bo przynajmniej przed trzema tysiącami lat), nadal istniały żyjące dziko
pszczele rodziny. Nawiążę jeszcze do tego, gdy wyjawię co mi wyznał
poznany na Warmii pszczelarz- pan Alfred Zalewski ze Starego Dworu, a co
mocno wryło mi się w pamięć…
Zacznijmy jednak od początku. Jeszcze w lipcu poznałam człowieka,
który od lat zajmuje się hodowlą pszczół. To właściwie wokół nich kręci
się jego życie. Jednak z pewnych powodów rezygnuje on z pszczelarstwa.
Smutne to , ale też dopiero później wyjaśnię skąd taka decyzja.
Tymczasem pochwalę się, że przegadaliśmy trzy godziny i gdyby nie
matkopolkowe obowiązki to pewnie noc by nas zastała, tak interesującym
rozmówcą okazał się pan Alfred.
Mówi się o niektórych ludziach, że są pracowici jak pszczółka.
Nieprawda. Ludzie dobrowolnie nie zapracowują się na śmierć, a pszczoły
mają to w naturze, jakiś taki pęd, który nie pozwala im zwolnić pchając w
ramiona śmierci. O pszczole nawet nie mówi się, że zdechła. Pszczoły
umierają. To chyba pokazuje jak te maleńkie owady ważne są w życiu
człowieka, w przyrodzie w ogóle. Taka robotnica przykładowo, żyje
zaledwie około czternastu dni, rzadziej dożywa miesiąca. No chyba, że
wylęgnie się na jesieni, to zimowy odpoczynek przedłuży jej egzystencję
do wiosny. Natomiast matka żyje do 7 lat, codziennie zajmując się tym
samym- wydawaniem na świat nowych zastępów pszczół, najpierw pod
postacią jaj, z których dopiero wylęgają się larwy. Co ciekawe, matka
nie ma monopolu na swój urząd. Ona sama wciąż zakłada mateczniki. Bez
przerwy. Co 9 dni wylęgają się potencjalne matki i i jeśli pszczelarz
nie zdąży ich usunąć, to po dorośnięciu zabierają część pszczół i
odlatują, by założyć własny rój, co jak łatwo pojąć osłabia rodzinę.
Kolejnym problemem są trutówki. Trutnie są takimi pszczelimi obibokami,
które chciałyby mieć wszystko podane, ale krążą pogłoski, jakoby miały
czyścić ramki, więc może jednak jakiś pożytek z nich jest w ulu:)? Są
też wartownicy, którzy pilnują wylotki- to taka szparka, przez którą
pszczoły wychodzą z ula i się do niego dostają. Ciekawostką jest, że to
nie wartownicy najzacieklej bronią ula, ale… robotnice! Gdy są akurat w
pobliżu, hehe… Pan Alfred zagląda najczęściej do ula, gdy robotnice
lecą na łąkę. Wtedy jest najspokojniej. Poza tym oczywiście jeszcze je
otępia dymem z kory brzozowej i zakłada na głowę siatkę, na dłonie
rękawice, ubranie zakrywające ręce i nogi. Wydaje się, że najspokojniej
pszczoły reagują na biel, dlatego też wielu pszczelarzy nosi białe
stroje. Zapach też jest ważny. Żadnych perfum, ostrych aromatów, ani…
świeżych skaleczeń. Zaskoczyło mnie to, ale jak się ponoć okazuje zapach
krwi może pszczoły rozdrażniać. Tak jak hałaśliwe dźwięki- na przykład
kosiarka. Upał też na nie wpływa- widziałam jak zbierały się na wylotce
ula, by się trochę ochłodzić (a dzieciaki wypatrzyły gniazdo małych
zdziczałych pszczółek w pękniętym murze gotyckiej bazyliki. Pewnie nawet
nie wiedzielibyśmy, że tam w środku jest gniazdo, gdyby nie upał, który
zmusił owady do schłodzenia się przy wylocie). A tak na marginesie
zdradzę wam radę pana Alfreda co zrobić gdy kręcą się wokół was
pszczoły. Aby się od nich uwolnić należy schronić się wśród krzaczków,
gałęzi, drzew. To powinno odwrócić ich uwagę. Chyba, ze goni człowieka
rozwścieczony rój, wtedy pozostaje jak na filmie na przykład wskoczyć do
stawu;)))
Wrócę do ula, który choć taki niewielki, mieści 15, 20, a nawet 25
tysięcy pszczół! Na jednej tylko ramce jest ich 5 tysięcy. Wierzę tu na
słowo panu Alfredowi, bo gdy się tak patrzy na te pszczoły, to trudno
uwierzyć, że może ich być aż tak wiele:) Na ramkach umieszczone są
plastry. Gdy zalepione jest ¾ plastra, to już można wyjmować ramkę, by
odwirować miód w specjalnej wirówce. Można go też ssać bezpośrednio z
plastra- podobno dobrze to robi na dziąsła. Kiedyś w dzieciństwie tak
robiliśmy. Ależ to była uczta! Zdarza się, ze miód wycieka z ramki- to
oznaka, że jest w nim zbyt dużo wody. Co do częstotliwości wybierania
miodu, to na Warmii wybiera się go raz- dwa razy do roku. Na południu
kraju bywa, że trzy, bo tam wiosna wcześniej się zaczyna. Ilość miodu z
jednego ula zależy od wielkości rodziny i waha się w granicach 4-20
litrów na rok z jednego ula. Nie ma czegoś takiego jak miód spadziowy
czy grykowy. Oczywiście można takie kupić, ale trzeba mieć świadomość,
że wszystkie miody bazują na wielokwiatowym, a gdy w jakimś miodzie
pojawi się dużo pyłku z lipy, gryki, wrzosu itd., to wtedy odpowiednio
się go nazywa. Pszczoła tak jak człowiek, dla zdrowia potrzebuje
urozmaiconej diety, nie przeżyłaby w zdrowiu na jednym tylko gatunku
nektaru, dlatego tak ważne jest, by chronić łąki, bo to na nich jest
największe zróżnicowanie roślin. Rodzaj miodu kupujący może poznać po
zapachu. Miód spadziowy- mój ulubiony, jest najzdrowszym z miodów, ale
ma tę wadę, że krótko się przechowuje. Za to popularny i trochę,
przyznam, niedoceniany przeze mnie wielokwiatowy i lipowy przechowuje
się najdłużej. Nawet latami:) Z wielokwiatem zawsze kojarzy mi się
opowiadanie mojego kolegi- Ingusza o tym jak jego mama jesienią co roku
kupuje od krewnych z gór Kaukazu beczkę(!) miodu, która dla ich licznej
rodziny starcza zaledwie do… wiosny:)
Jest jeszcze drażliwa kwestia dodawania cukru. Myślałam kiedyś, że
jak ktoś dodaje cukier to taki swego rodzaju oszust. Cóż, pan Alfred
sprowadził mnie na ziemię, mówiąc, że przed zimą trzeba dodać syrop
cukrowy, by rodzina przeżyła. A im więcej tego syropu, tym większa
rodzina. Co więcej, teraz powiem coś, o czym już wspomniałam na
początku, a co mnie bardzo zasmuciło. Nie istnieje współcześnie
pszczelarstwo bez „wspomagania”. Do lamusa poszły leśne barcie, a na
porządku dziennym jest podawanie pszczołom lekarstw:( Podaje się im
choćby streptomycynę, penicyliny, a także odymia się na krótko groźnymi
(tak dla pszczół, jak i dla odymiającego pszczelarza) środkami
chemicznymi w celu wybicia popularnego pszczelego pasożyta- warozy.
No a do tego dochodzą opryski i nawożenie pól. Jeśli pszczelarz nie
wie o opryskach w okolicy i wypuści pszczoły, może się to skończyć źle
nie tylko dla miodu, ale i dla samych pszczół:( Skład miodu pod kątem
zawartości związków chemicznych (nawozów, pestycydów) bada miejscowy
sanepid. Przynajmniej u tych pszczelarzy, którzy są członkami związków
pszczelarskich…
Jeszcze coś o czym obiecałam wspomnieć. Dlaczego pan Alfred poddaje
się? Ma dość tłumaczenia ludziom dlaczego jego miód nie ma tak pięknego
koloru, jak miód sąsiedniego sprzedawcy, który go … farbuje, ma dość
tłumaczenia, ze tak jak jego wygląda naturalny miód. Ma dość
tłumaczenia, ze miód naturalnie się krystalizuje i że najlepiej wcale go
nie podgrzewać, bo już powyżej 38 stopni Celsjusza traci swe bogactwo…
Smutne trochę, ale cóż, chcemy natury to zaakceptujmy ją bez upiększeń,
bo ona taka już jest. Trochę nieforemna, nie zawsze piękna i błyszcząca,
ale naturalna:) Jak jabłka z ogrodu babci Gabi… Brzydkie szczerze
mówiąc, ale w smaku nic im nie dorówna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)