środa, 29 października 2014

1 października 2010 r.
Wybaczcie drodzy tak długie milczenie, ale te siłą wyrwane, krótkie chwile, które nocami zdobywam dla siebie, ostatnio przeznaczam na radosną twórczość ( takie małe rączką dzieła:) ), a ponadto, powoli smakując lekturę, idę z Arkadym Fiedlerem przez motyle jego życia rozkoszując się pięknem podpoznańskich łąk oraz pragnieniem ujrzenia sławetnych dębów rogalińskich. A wiedzcie kochani, ze mój podziw dla motyli jest nie mniejszy niż Zośkowy dla jej ulubieńca- Inachis io :)… A propos tego gatunku, to widzieliśmy go przed dwoma dniami. Zaś w niedzielę spotkaliśmy na starym poligonie pięknego, okazałego jego kuzyna- admirała. Siedział na gałązce dębu rozkoszując się ciepłem jesiennego już słońca. Ale i pszczoły, które też jeszcze nie śpią, siedzą mi w głowie.  Oj siedzą… Nawet Fiedlerowskie strzępy myśli łączą się z pszczelimi…
Dla przykładu w roku, w którym Arkademu umarł ojciec- ostoja miłości do syna i przyrody, mentor i pierwszy nauczyciel entomologii, to jest w roku 1919, w okolicach hiszpańskiej Walencji po raz pierwszy odkryto rysunek naskalny przedstawiający człowieka wybierającego miód z gniazda pszczelego. To prymitywne dzieło sztuki pochodziło sprzed 9-10 tysięcy lat, ale sposób w jaki ten miód wybierano, czyli dosłowne rabowanie związane z niszczeniem gniazd, przetrwał jak i ten rysunek- tysiące lat… Dawniej pszczoły żyły tylko i wyłącznie dziko. Gdy je udomowiono, to znaczy zaczęto je hodować ( co miało miejsce na długo przed Chrystusem, bo przynajmniej przed trzema tysiącami lat), nadal istniały żyjące dziko pszczele rodziny. Nawiążę jeszcze do tego, gdy wyjawię co mi wyznał poznany na Warmii pszczelarz- pan Alfred Zalewski ze Starego Dworu, a co mocno wryło mi się w pamięć…
Zacznijmy jednak od początku. Jeszcze w lipcu poznałam człowieka, który od lat zajmuje się hodowlą pszczół. To właściwie wokół nich kręci się jego życie. Jednak z pewnych powodów rezygnuje on z pszczelarstwa. Smutne to , ale też dopiero później wyjaśnię skąd taka decyzja. Tymczasem pochwalę się, że przegadaliśmy trzy godziny i gdyby nie matkopolkowe obowiązki to pewnie noc by nas zastała, tak interesującym rozmówcą okazał się pan Alfred.
Mówi się o niektórych ludziach, że są pracowici jak pszczółka. Nieprawda. Ludzie dobrowolnie nie zapracowują się na śmierć, a pszczoły mają to w naturze, jakiś taki pęd, który nie pozwala im zwolnić pchając w ramiona śmierci. O pszczole nawet nie mówi się, że zdechła. Pszczoły umierają. To chyba pokazuje jak te maleńkie owady ważne są w życiu człowieka, w przyrodzie w ogóle. Taka robotnica przykładowo, żyje zaledwie około czternastu dni, rzadziej dożywa miesiąca. No chyba, że wylęgnie się na jesieni, to zimowy odpoczynek przedłuży jej egzystencję do wiosny. Natomiast matka żyje do 7 lat, codziennie zajmując się tym samym- wydawaniem na świat nowych zastępów pszczół, najpierw pod postacią jaj, z których dopiero wylęgają się larwy. Co ciekawe, matka nie ma monopolu na swój urząd. Ona sama wciąż zakłada mateczniki. Bez przerwy.  Co 9 dni wylęgają się potencjalne matki i i jeśli pszczelarz nie zdąży ich usunąć, to po dorośnięciu zabierają część pszczół i odlatują, by założyć własny rój, co jak łatwo pojąć osłabia rodzinę. Kolejnym problemem są trutówki. Trutnie są takimi pszczelimi obibokami, które chciałyby mieć wszystko podane, ale krążą pogłoski, jakoby miały czyścić ramki, więc może jednak jakiś pożytek z nich jest w ulu:)? Są też wartownicy, którzy pilnują wylotki- to taka szparka, przez którą pszczoły wychodzą z ula i się do niego dostają. Ciekawostką jest, że to nie wartownicy najzacieklej bronią ula, ale… robotnice! Gdy są akurat w pobliżu, hehe…  Pan Alfred zagląda najczęściej do ula, gdy robotnice lecą na łąkę. Wtedy jest najspokojniej. Poza tym oczywiście jeszcze je otępia dymem z kory brzozowej i zakłada na głowę siatkę, na dłonie rękawice, ubranie zakrywające ręce i nogi. Wydaje się, że najspokojniej pszczoły reagują na biel, dlatego też wielu pszczelarzy nosi białe stroje. Zapach też jest ważny. Żadnych perfum, ostrych aromatów, ani… świeżych skaleczeń. Zaskoczyło mnie to, ale jak się ponoć okazuje zapach krwi może pszczoły rozdrażniać. Tak jak hałaśliwe dźwięki- na przykład kosiarka. Upał też na nie wpływa- widziałam jak zbierały się na wylotce ula, by się trochę ochłodzić  (a dzieciaki wypatrzyły gniazdo małych zdziczałych pszczółek w pękniętym murze gotyckiej bazyliki. Pewnie nawet nie wiedzielibyśmy, że tam w środku jest gniazdo, gdyby nie upał, który zmusił owady do schłodzenia się przy wylocie). A tak na marginesie zdradzę wam radę pana Alfreda co zrobić gdy kręcą się wokół was pszczoły. Aby się od nich uwolnić należy schronić się wśród krzaczków, gałęzi, drzew. To powinno odwrócić ich uwagę. Chyba, ze goni człowieka rozwścieczony rój, wtedy pozostaje jak na filmie na przykład wskoczyć do stawu;)))
Wrócę do ula, który choć taki niewielki, mieści 15, 20, a nawet 25 tysięcy pszczół! Na jednej tylko ramce jest ich 5 tysięcy. Wierzę tu na słowo panu Alfredowi, bo gdy się tak patrzy na te pszczoły, to trudno uwierzyć, że może ich być aż tak wiele:) Na ramkach umieszczone są plastry. Gdy zalepione jest ¾ plastra, to już można wyjmować ramkę, by odwirować miód w specjalnej wirówce. Można go też ssać bezpośrednio z plastra- podobno dobrze to robi na dziąsła. Kiedyś w dzieciństwie  tak robiliśmy. Ależ to była uczta! Zdarza się, ze miód wycieka z ramki- to oznaka, że jest w nim zbyt dużo wody. Co do częstotliwości wybierania miodu, to na Warmii wybiera się go raz- dwa razy do roku. Na południu kraju bywa, że trzy, bo tam wiosna wcześniej się zaczyna. Ilość miodu z jednego ula zależy od wielkości rodziny i waha się w granicach 4-20 litrów na rok z jednego ula. Nie ma czegoś takiego jak miód spadziowy czy grykowy. Oczywiście można takie kupić, ale trzeba mieć świadomość, że wszystkie miody bazują na wielokwiatowym, a gdy w jakimś miodzie pojawi się dużo pyłku z lipy, gryki, wrzosu itd., to wtedy odpowiednio się go nazywa. Pszczoła tak jak człowiek, dla zdrowia potrzebuje urozmaiconej diety, nie przeżyłaby w zdrowiu na jednym tylko gatunku nektaru, dlatego tak ważne jest, by chronić łąki, bo to na nich jest największe zróżnicowanie roślin.  Rodzaj miodu kupujący może poznać po zapachu. Miód spadziowy- mój ulubiony, jest najzdrowszym z miodów, ale ma tę wadę, że krótko się przechowuje. Za to popularny i trochę, przyznam, niedoceniany przeze mnie wielokwiatowy i lipowy przechowuje się najdłużej. Nawet latami:) Z wielokwiatem zawsze kojarzy mi się opowiadanie mojego kolegi- Ingusza o tym jak jego mama jesienią co roku kupuje od krewnych z gór Kaukazu beczkę(!) miodu, która dla ich licznej rodziny starcza zaledwie do… wiosny:)
Jest jeszcze drażliwa kwestia dodawania cukru. Myślałam kiedyś, że jak ktoś dodaje cukier to taki swego rodzaju oszust. Cóż, pan Alfred sprowadził mnie na ziemię, mówiąc, że przed zimą trzeba dodać syrop cukrowy, by rodzina przeżyła. A im więcej tego syropu, tym większa rodzina. Co więcej, teraz powiem coś, o czym już wspomniałam na początku, a co mnie bardzo zasmuciło. Nie istnieje współcześnie pszczelarstwo bez „wspomagania”. Do lamusa poszły leśne barcie, a na porządku dziennym jest podawanie pszczołom lekarstw:(  Podaje się im choćby streptomycynę, penicyliny, a także odymia się na krótko groźnymi (tak dla pszczół, jak i dla odymiającego pszczelarza) środkami chemicznymi w celu wybicia popularnego pszczelego pasożyta- warozy.
No a do tego dochodzą opryski i nawożenie pól. Jeśli pszczelarz nie wie o opryskach w okolicy i wypuści pszczoły, może się to skończyć źle nie tylko dla miodu, ale i dla samych pszczół:( Skład miodu pod kątem zawartości związków chemicznych (nawozów, pestycydów) bada miejscowy sanepid. Przynajmniej u tych pszczelarzy, którzy są członkami związków pszczelarskich…
Jeszcze coś o czym obiecałam wspomnieć. Dlaczego pan Alfred poddaje się? Ma dość tłumaczenia ludziom dlaczego jego miód nie ma tak pięknego koloru, jak miód sąsiedniego sprzedawcy, który go … farbuje, ma dość tłumaczenia, ze tak jak jego wygląda naturalny miód. Ma dość tłumaczenia, ze miód naturalnie się krystalizuje i że najlepiej wcale go nie podgrzewać, bo już powyżej 38 stopni Celsjusza traci swe bogactwo… Smutne trochę, ale cóż, chcemy natury to zaakceptujmy ją bez upiększeń, bo ona taka już jest. Trochę nieforemna, nie zawsze piękna i błyszcząca, ale naturalna:) Jak jabłka z ogrodu babci Gabi… Brzydkie szczerze mówiąc, ale w smaku nic im nie dorówna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)