środa, 29 października 2014

14 grudnia 2009
Ocean

Zośka pływała w ciepłym oceanie z delfinkiem. Prosiła mnie, bym jej pilnowała, ale ja nie mogłam, więc poprosiła o pomoc fokę i ta towarzyszyła jej już do końca zabawy. Ja za to napompowałam basen w kształcie wieloryba, który rósł i rósł, a woda w nim stała się oceanem. Potem wzięłam Zośkę na barana i, chlapiącą w wodzie nóżkami, zaniosłam do taty. Tak jej się śniło. Fajny sen. Ja ostatnio rzadko kiedy pamiętam swoje sny. Coraz rzadziej. Szkoda.
Ostatnie kilka dni było ciężkich. W domu krążył rotawirus.  Co prawda lekko go przechodziliśmy, ale gdy zdawało się, ze to tylko jednodniowa niedyspozycja, że już jesteśmy po, wszystko wracało. Cóż, spora rodzina, to i wirus ma pole do popisu- krąży od jednego do drugiego… Właściwie, to nic go nie zapowiadało, nic nie słyszałam, żeby w przedszkolu była jakaś epidemia… W piątek zaprosiliśmy hałaśliwą fankę różu i księżniczek- Kornelię (koleżanka Zośki) i spokojnego, rzeczowego fana prawie wszystkich chłopięcych zabawek, Igora (wspólny kolega Zośki i Szczypiora) na robienie pierniczków. Brunisław, mający w nosie starania A., by odciągnąć urwisa gdzieś dalej od piekarnika, pomagał, wiec w mojej mikroskopijnej kuchni szalało (ze mną licząc) sześcioro kucharzy! Jakoś udało nam się nie wysadzić piekarnika w powietrze, nie ulec poparzeniom i nie spalić pierniczków. Gwiazdki, niedźwiadki, serca, wilki, ślimaki, jeże, wiewiórki, choinki, aniołki… czego tam nie było! Wszystkie wyszły twarde jak kamienie. Normalka. Zmiękną gdzieś w okolicy Bożego Narodzenia. Te na miodzie naturalnym potrzebują do tego więcej czasu, niż te na sztucznym. Tak słyszałam. Ja zawsze używam najprzedniejszego miodu pszczelego z… Warmii oczywiście:) Dzieciom jak co roku  nic nie przeszkadzała ta twardość w spałaszowaniu większości wypieków. Rodzicom zanieśli ledwie po kilka. Może doniosą:)?
Plecy dają się we znaki. Znów zaczynają pobolewać. To chyba choroba cywilizacyjna? Byłam na tomografii. Wjechałam w ubraniu pod takie jakby gwiezdne wrota, a potem musiałam nabrać pełne płuca powietrza i wstrzymać. No to wstrzymałam , ale ledwo ledwo wytrzymałam, bo jakoś strasznie długo to trwało. Mam jakieś zmiany w kręgosłupie, ale nie sposób dostać się do lekarza przed nowym rokiem, więc muszę czekać. Wiem jedno. „Przed dziećmi” trenowałam chyba najcięższy rodzaj sztuk walk, trzy do czterech razy w tygodniu, godzinami włóczyłam się po lasach i nic mi nie było. Teraz moja aktywność ruchowa ogranicza się do sprintów na placu zabaw, do noszenia na czwarte piętro siat pełnych zakupów i Brunisława itp. Siedzę właściwie tylko wieczorami przy komputerze, więc na brak ruchu nie narzekam, ale to chyba nie ten właściwy rodzaj sportu;) Czuje się staro. Nie brzydko, tylko jak stary zmęczony człowiek. Jeszcze wczoraj, żeby tego było mało zarwała się półka w szafce nad zlewem. Dzięki Bogu nie było przy mnie dzieciaków, bo na podłodze potłukły się trzy patery, piękna rosyjska filiżanka od teściowej (jestem  zaprzeczeniem teorii, ze wszystkie teściowe to wiedźmy;) moja jest w porządku) i serce mojej ślubnej porcelany obiadowej- piękna waza w róże. Aż się popłakałam… Nie, żebym była taką wariatką, co to płacze za sprzętami, ale to chyba z bezsilności. 90% tego  mieszkania potrzebuje wymiany, renowacji…  Ach, pomarzyć dobra rzecz…
Dziś zaniosłam do przedszkola pierniczki choinkowe do grupy Zośki i Szczypiora. Aniołki i samochody:) Szczypior obudził się bardzo niezadowolony. Nawet podwieczorku nie ruszył tylko siedział przy stoliczku obrażony na cały świat. Spadł dziś pierwszy śnieg, ale nawet wizja sanek przed wejściem do przedszkola, ani kombinezonów na zmianę w torbie nie były  go w stanie rozweselić. A jeszcze ta, urocza skądinąd, dziewczynka, która już na wejściu zaczęła wołać:  -„Mamo Scypiola, mamo Scypiola (tam też go tak nazywają), a Scypiol dziś bił dzieci”, na co Szczypior z coraz bardziej chmurną miną krzyczy: -„Nie biłem!”. Dziewczynka się upiera: -„Bił plosę pani, naplawdę, widziałam”. Pani Tereska (Szczypiora pani) nie potwierdza, ale dodaje, ze rano jej nie było, więc może wtedy? Dziewczynka dalej obstaje przy swoim, a Szczypior wygląda już jak wulkan przed erupcją, gdy wybucha: -„ Nie plawda, dziś nie biłem! To było … wczolaj!” :)))
Szczypior odpadł z gry  i z Brunisławem  siedzieli w domu pod opieką taty, a my z Zośką hulaj dusza! Poszłyśmy z sankami i jabłuszkiem na górkę i szalałyśmy dopóki coś było widać. Do domu ściągnęłyśmy już po nocy, po jakichś pięciu stęsknionych telefonach od A. i  chłopaków. Mogli z nami iść, a nie tylko tyłki w domu grzać!
Już nie mogę się doczekać wyjazdu na Warmię! Oby tylko te choróbska się dalej nie rozwijały! Już tylko dziewięć dni! Chyba z desperacji zacznę je na ścianie wydrapywać! Oby tylko dzieciaki były zdrowe, to będziemy tropić po lesie ślady zwierzyny, ulepimy kilka bałwanów, przeprowadzimy jakąś wojnę śnieżną i… odwiedzimy wszystkie babcie i dziadków. U prababci Irki poobjadamy się słodyczami i posłuchamy utyskiwań pradziadka na nieposłuszną żonkę;) U prababci Zoni wypijemy ciepła herbatkę na jej chłodnym poddaszu starego „pałacyku” na wsi, w dawnym pegieerze. Wodę ugotuje na swojej wiejskiej kuchni, fajerki przesuwając gołymi rękami, jak to ma w zwyczaju. A u  prababci Stasi dzieciaki poszaleją bawiąc się i słuchając opowieści o tym jak babcia się bawiła gdy była mała. Babcia Gabi zabierze je nad rzekę obserwować kacze wojny (Zośka uwielbia gdy kaczory się tłuką!). Jeszcze odwiedziny u cioci Anetki i wujka Marka w lesie. A tam moja chrześnica, nieco młodsza od Szczypiora Ola. No i nieco spóźnione urodziny małej królewny Amelki w Lidzbarku Warmińskim… Ach, byle wszystko wypaliło! Zośka ma śmiały plan doczekać nocy i pójść ze mną na pasterkę, ale czy Brunisław- męczycycuś go nie udaremni?
Jak sobie  myślę o tej naszej Warmii kochanej, to przed oczami stają mi, jak klatki ulubionego filmu, wspomnienia z ostatniego pobytu. Słońce, rzeźba terenu, uśmiechnięte buzie znajomych i zapachy. Zapach kwitnącej lipy, nabrzmiałych sokiem malin w lesie, a także zapach rzeki  płynącej pod domem babci . Na usta ciśnie mi się uśmiech gdy wspominam pierwsze loty młodych pustułek z wieży kościoła, ulubionego motyla Zośki- Sadownika Pawie Oczko uratowanego ze szponów pająka czy zdziwionego Brunisława, gdy przebudziwszy się, dojrzał na swojej buzi… rzekotkę. Pamiętam też znużenie na upór Szczypiora gdy zatrzymywał się przy każdym napotkanym żuku leśnym. Mógł je obserwowac godzinami, podobnie jak Zośka obserwowała ślimaki. Fascynujące jest w dzieciach ich zapomnienie, gdy już coś je zainteresuje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)