Tata (?!!) wpada na spontaniczny pomysł...
Tata lubi mieć wszystko stałe i zaplanowane. Tym razem to od niego wyszedł spontaniczny pomysł wyjazdu do... zoo! I tak już trzeci dzień z rzędu wylądowaliśmy w Warszawie.
Jadąc Mirabelka liczyła ronda, ale po szóstym jakoś zapomniała;) Wyjechaliśmy ubrali mocno skromnie,bo było bardzo upalnie, ale gdy dojechaliśmy bardzo się zachmurzyło, temperatura spadła do jakichś 19 st C i mocno wiało. W efekcie... trzęśliśmy się z zimna wypatrując deszczu lub burzy. I nawet zawahaliśmy się, czy aby nie wracać do domu. Zaufaliśmy jednak trochę prognozie pogody uparcie wieszczącej ładną aurę, w odwodzie mając plan ukrycia się w jakimś pawilonie. I dobrze, że zaryzykowaliśmy, bo w efekcie przejaśniło się i było wręcz upalnie. Bardzo nam się podobało w zoo. Kropeczkowi chyba najbardziej podobały się ptaki. I lew. Na reszcie chyba największe wrażenie zrobiły szympansy, które chętnie bawiły się ze zwiedzającymi stukaniem w szybę;) Oraz goryl. Wielki, ogromny, z ramionami niczym Hulk i takimi ludzkimi dłońmi. Tym razem spał. Gdy byliśmy poprzednio siedział olbrzymi, przytulony do szyby z takim straaaasznie smutnym wzrokiem i uderzająco ludzkim spojrzeniem. Chyba smutno mu tam; może gdyby powiększyć stado...
A zwiedzanie z pięciorgiem dzieci w różnym wieku? Cóż, nie zawsze jest lekko. Emocje bywają skrajne. Zwłaszcza w pewnych połączeniach... Szczypior- Brunisław, Szczypior- Zośka itp... Tym razem największy wybuch miał Brunisław. Szalał, podskakiwał, no i walnął głową w metalową poręcz jednego z wybiegów. Głowa bolała, duma cierpiała, dusza wyła w rozgoryczeniu a z ust padło wieeele niepotrzebnych słów i krzyków. A na taką akcję w dużej rodzinie zawsze z zainteresowaniem się patrzy... Ku skrępowaniu i przerażeniu Tatusia. Niestety. Pomogło rozdzielenie się. Ja z Brunisławem poszliśmy się "wyindywidualizować", a oni na lody i dalsze zwiedzanie. W efekcie widzeliśmy różne zwierzęta i potem sobie opowiadaliśmy. Wszystkiego nie obejrzeliśmy, bo już byliśmy bardzo zmęczeni, ale oni opowiedzieli nam o tym co widzieli w herpetarium (my do gadów nie dotarliśmy), a my opowiedzieliśmy im o pelikanach, a nawet o tym jakie są w dotyku- dwa z nich podeszły tak blisko, że mogliśmy się do nich "przymierzyć" porównując wzrost, przyjrzeliśmy się ich błoniastym stopom, długaśnym i płaskim dziobom i spojrzeliśmy sobie w oczy;) Mnie jeden z nich dał się długo głaskać po dziobie- twardym z wierzchu, a mięciutkim i aksamitnym pod spodem, gdzie ma worek oraz po głowie, na której miał krótkie, bardzo delikatne piórka ( Brunisław jeszcze wtedy się nie uspokoił i nie skorzystał z okazji bliższego poznania tych ptaków). Szczęśliwie dzisiaj Szczypior nie próbował przeskakiwać do krokodyli by się z nimi przywitać jak to zrobił kiedyś , będąc z wizytą w zoo z chrzestnym i omal nie przyprawiając go o zawał serca;)
Na koniec poszliśmy na pyszne, intensywnie śmietankowe lody i kupiliśmy sobie na pamiątkę zdjęcia z kilkoma ulubionymi zwierzętami, które wyślemy pocztą:)
Myślę, że w zoo będziemy jeszcze nie raz, tylko chciałabym pojechać tam z zdecydowanie mniejszym gronie. Łatwiej byłoby z częścią dzieci. Raz z jednymi, raz z drugimi. Spokojniej , wolniej. Można by sobie zrobić piknik na trawie, albo przysiąść przy którymś z wybiegów, by Mirabelka mogła naszkicować widziane zwierzęta w zabranym szkicowniku... Trzeba będzie o tym pomyśleć...