Jesienny spleen
Wyjątkowo leniwie upłynął ten dzień. Pogoda znowu kaprysiła. A to było zimno, a to wręcz upalnie, a to popadało; cały dzień wiało i wiało. My też kaprysiliśmy. Dzieci kudrowały się przez większość dnia a Szczypior przeszedł samego siebie i musiał być odizolowany... Dopiero wieczorem zapanowała pełna siostrzano- braterskiej miłości zgoda;) Kropeczek zasnął dość wcześnie. Zośka poszła na godzinę do wanny, a średnia trójka zatopiła się w świecie lego. Naprawdę przyjemnie było ich widzieć tak dobrze, a przy tym bez wariactw, bawiących się ;)
Z naturą dziś niezbyt wiele obcowaliśmy. Tyle tylko, że gdzieś tam pod drzewami wiodła czyjaś droga. No i były chmury. Duuużo chmur. Pięknych, gnanych wiatrem chmur, które przed zmrokiem silne podmuchy przegnały na tyle, że mrok zapalił na niebie gwiezdny żyrandol:) Niedługo przeprowadzimy się pod las. Liczę na to, że tam, z dala od miejskich świateł, niebo rozbłyśnie znacznie mocniej.