Rodzinny letni spacer do parku. Niedziela
Sponton
pełną parą. Obudziłam się dzisiaj jeszcze przed ptakami- ot, ostatnio
tak mam. W dodatku pomieszały mi się terminy- myślałam, że Zośka chce
jechać dzisiaj na rajd rowerowy, a jak się okazuje to wcale nie dziś:p
Za to reszta rodziny też rano wstała, więc najbardziej zorganizowana
część poszła do kościoła na poranną mszę, no a potem zbojkotowaliśmy
robienie obiadu na rzec pizzy, dzięki czemu wszyscy razem wybraliśmy się
na dłuuugi spacer do parku. Gorąc był okropny, a w parku mnóstwo
starych, olbrzymich drzew, dających wspaniały cień. W parku oczywiście
jest plac zabaw. Szczypior wziął książkę- opasłe tomisko, które miał
czytać na zacienionej ławeczce w parku. Jak łatwo się domyślić nic z
tego nie wyszło, bo już po drodze zaczęli coś tam knuć z Brunisławem.
Szli objęci (!), albo za rękę (!) - w pełnej zgodzie, gadając o jakichś
tam Minecraftach, portalach i temu podobnych. A w parku wyrwali aleją
prosto do wielkiej rury, na którą trzeba się wspiąć przechodząc nad
dziurą, którą zwą przepaścią, przytrzymując się ścianki skałkowej. No a
potem zjeżdża się pędem metalową rurą. To ich ulubiona zabawka i, mimo
że teoretycznie jest dla starszych dzieci, to nawet Mirabelka świetnie
sobie na niej radziła już rok temu, gdy miała 3,5 roku. No, ale ona
radzi sobie jak małpka. Nawet w tym sezonie zdarzyło mi się kilka razy
dziękować nadgorliwym opiekunom innych dzieci, którzy, mając starsze i
sporo większe, lecz nie tak sprawne dzieci, na siłę chcą pomagać mojej
dziewczynce. Staram się być cierpliwa, ale bardzo nie lubię gdy po
pierwszym zwróceniu uwagi i podziękowaniu za chęć pomocy dalej pchają
się z łapami, jakbym spadła z Księżyca albo mówiła po chińsku.
Dzieciaki
wyszalały się, dziewczyny (obie!) z lubością oddały się długiemu
bujaniu "aż do nieba" jak mawia Mirabelka, zresztą byli chyba wszędzie
poza piaskownicą- jakoś dzisiaj nie wydała się atrakcyjna;) Za to
siłownia pod chmurką i górka bardzo zajęły dzieciarnię. Młodsza trójka
chętnie zbiegała po łagodniejszym zboczu górki, a z wysokiego, stromego,
fajnie było wypatrywać machającego do nich z oddali taty. Zaskoczeniem
dnia była huśtawka- pajęczyna. Chłopcy raczej omijają ją szerokim
łukiem, a dziś zejść nie chcieli. Tata mocniej buja niż mama, może
dlatego? Fruwali do nieba- najpierw całą starszą czwórką, potem już
tylko chłopcy. Zejść nie chcieli, a Szczypior prawie tam zasnął;)
Kropeczek jest w wieku, gdy fascynują go "robaczki". Lubi obserwować
wszelkie owady, chrząszcze, żuczki, także larwy, mięczaki- właściwie
wszystko co się w trawie schowa. Niedawno dopiero się "rozgadał"- zaczął
mówić parę miesięcy temu, a mówi już bardzo dużo. Wczoraj na przykład
rozmawiał z... robaczkiem. Nie wiem co to było, bo znam z relacji taty.
Ale coś małego innego niż mrówka (bo te tatuś rozpoznaje;) ) niosło
większy od siebie kamyczek, a Kropeczek do niego: "Lobacek niesie
kamycek . Lobaaaacku, chodź!" No i już nie mówi "kahka" na każdego
ptaka. Zaczyna je nazywać właściwymi nazwami. Rozróżnia między innymi
gawrona, kruka, kawkę, kosy, kaczki krzyzówki, wróble i mazurki. Ach i
sikorki- te widujemy na żywo codziennie w okolicy, ale lubi też oglądać
zdjęcia ptaków i zna jeszcze kilka gatunków. Dziś sfotografowaliśmy
m.in. taką dziwną kaczkę:
No
a potem, już gdy byliśmy na lodach, zewsząd wyłaziły larwy biedronek.
Chodziły nawet po nas. I to nie tak, że akurat w takim miejscu
siedliśmy. Wczoraj na pikniku też po nas łaziły, choć to parę kilometrów
dalej. W parku też były . I u nas na balkonie. Wysyp normalnie- ku
uciesze maluchów;)
Miło
było, ale nie myślcie sobie, że róż dominuje w takiej wielkiej rodzinie
jak nasza. Przyszliśmy umęczeni. Szczypior z Zośką i Mirabelką poszli
do domu, ja z Kropeczkiem do piwnicy po sok, a Brunisław w tatą do
sklepu. No i wystarczyła chwila, by Szczypior z Zośką się poprztykali. Zośka otworzyła drzwi swoim kluczem, Szczypior wślizgnął się do domu
pierwszy i... zamknął drzwi na stary, nieużywany, zacinający się zamek.
Już wiecie co było dalej? Jasne, że się zacięło!. ja w nerwach,
Szczypior przestraszony, ruszyć pokrętła zasuwki nie może ani w jedną
ani w drugą stronę. Niedziela, padamy z gorąca, a tu taka niespodzianka.
Myślałam, że przyjdzie wyważać drzwi. Szczęśliwie Szczypior wykazał się
przytomnością umysłu. Kazałam mu śrubokrętem spróbować podważyć
zasuwkę. Nic tonie dało, więc łobuziak... odkręcił cały zamek, co
okazało się strzałem w dziesiątkę i mogliśmy wejść do domu. W drzwiach
pozostała jeszcze dziura po wyjętym zamku. Tutaj ja przejęłam pałeczkę.
Rozkręciłam zamek, ręcznie przesunęłam zasuwkę, skręciłam, przykręciłam
do drzwi i jest git. Mówcie mi MacGyver;) Kurtyna.