Tradycje
Bóg się rodzi! I właśnie dlatego- dlatego, że mamy Adwent, że wkrótce Boże Narodzenie, to opowiem Wam o naszych tradycjach rodzinnych. Są one takie trochę niepełne, zerwane. Nasi przodkowie żyli na Wileńszczyźnie, na Wołyniu. Wichry historii sprawiły, że, jeśli je przeżyli, to porzucali dobytek ratując siebie, dzieci. Nie ma żadnej ziemi, domów, ba, zdjęć nawet nie ma. Jedyne zdjęcie mojej prababci z Wołynia zaginęło w Stanach po śmierci mojego wuja. A i PRL doskonale wszystko zaorał. Niewiele, naprawdę niewiele zostało...
W naszej rodzinie pielęgnujemy tradycje podobne do tych jakie panują w domach innych Polaków. Uwielbiamy pierogi- jemy w dwóch postaciach- gotowane i pieczone, bo u męża jadło się jedne, a u mnie drugie. Uszka w naszym domu zawsze, ale to zawsze były z grzybami leśnymi ( a u moich kuzynów na Roztoczu robią z pieczarkami), ryby, gdy dziadek żył, bywały przez niego własnoręcznie łowione. Sałatka jarzynowa to typowy must have każdego polskiego domu. Ale też jadamy w dwóch wersjach- z cebulą i bez. Śledzie. Nie cierpię. Fuj. Ale... W ubiegłym roku jadłam. W cieście. Najlepsze na świecie. Autorstwa mojej teściowej - urodzonej mistrzyni kuchni ( chwaliłam się już, że mam baaardzo fajną teściową :)?) Dawniej jadalnym własnoręcznie przyrządzane i wędzone przez sąsiada wędliny. Fakt, było ryzyko, bo np. bywały nîedosolone lub przesolone, ale domowe. Dziś częściej wędzonki kupujemy. I już nie tylko na święta, przez co wiele straciły... Poza tym corocznie dorabiamy swoje ozdoby świąteczne i pieczemy pierniczki staropolskie. Właściwie to żadnych herezji nie popełniamy, a nasz dom z choinką, opłatkiem, z wieczornym czytaniem dzieciom opowieści biblijnych w adwencie jest taki jak miliony innych domów. I w tym tkwi siła tradycji:)