Wszystko zaczęło się od
lipy
Przeprowadzka miała się ku końcowi. Byłam w drodze do elektrowni załatwić jakieś ostatnie sprawy, gdy zauważyłam, że chodnik pod lipą jest ciemny w miejscu gdzie nie mogło być wtedy cienia. W dodatku gdy podeszłam bliżej zobaczyłam, że chodnik błyszczy. A gdy przeszłam tamtędy... buty mi się przykleiły;) Liście też się kleiły i błyszczały. Opowiedziałam dzieciakom o roślinach miododajnych i o lepkich skokach jakie niektóre drzewa teraz wydzielają, np. lipa czy klon ( daleko dzieciakom do posiadania prawa jazdy, nie wspominając już o samochodzie ;), ale mam nadzieje, że zapamiętają, iż pozostawienie samochodu pod takim drzewem, zwłaszcza przez całą noc, skutkuje duuużym problemem z doczyszczeniem auta) . A potem, już po przeprowadzce, w naszej nowej " matkopolkowej" wsi nazrywaliśmy liści różnych drzew ( tylko takie ładne, nisko rosnące - matka choć najwyższa to nadal z metra cięta;), no i w niewielkim rozmiarze). Co dziwne, mimo, że niektóre drzewa aż ociekają lepkością, to... wcale nie pachną! Gdzie te aromatyczne lipy, ja się pytam? Ani w poprzednim miejscu zamieszkania ani tutaj na żadną pachnącą nie trafiliśmy, no, ale nie wszystkie gatunki lip w tym samym czasie stają się miododajne i pachnące, więc miejmy nadzieję, że nie wszystko stracone. Za to porównaliśmy faktury liści różnych gatunków drzew , grubość. Odciskaliśmy spodnią stroną, bo tam są wypukłe żyłki)
Rano wyciągnęłam... 10 kilo gliny i po powrocie z "liściobrania" zrobliliśmy "zdjęcia" jak je nazwała Mirabelka, czyli małe okrągłe obrazki na ścianę z odbitymi liśćmi niektórych drzew. Między innymi z lipą. Brunisław zrobił tylko jeden, ale do tego ulepił przepiękne... ciastko:) A Szczypior podszedł ambitnie. Chciał koniecznie zrobić kubek. Pokazałam mu metodę wałeczkową, ale zabrakło mu wprawy i cierpliwości. O ile na niektórych glina działa terapeutycznie, wyciszająco, o tyle Szczypior sfrustrował się i w furii zgniótł wszystko. Później pokazałam mu jak prymitywy robiły naczynia, ale słusznie, nota bene, stwierdził, że to wygląda jak miska, a nie jak kubek, po czym rzucił wszystko i zeżarł tabliczkę czekolady... A my z Mirabelką zrobiłyśmy jeszcze kulki na korale. Ach, zapomniałabym, Brunisław robił pierścionki ( wyćwiczył się w masie o nazwie Paulinda). Ciekawe czy to wszystko ładnie się wysuszy i nie popęka? Póki co dorzucam zdjęcia dzisiejszej pracy. Jak uda się wszystko wysuszyć, nie zniszczyć i być może ozdobić przed moim porodem, to zaktualizujemy post:
Ps. Wpis powstał w ramach projektu Mały Przyrodnik, a z inspiracji jego pomysłodawczyni i spiritus movens Kreatywnym Okiem- Ilony Popławskiej. Każdy i w każdej chwili może dołączyć.
Rano wyciągnęłam... 10 kilo gliny i po powrocie z "liściobrania" zrobliliśmy "zdjęcia" jak je nazwała Mirabelka, czyli małe okrągłe obrazki na ścianę z odbitymi liśćmi niektórych drzew. Między innymi z lipą. Brunisław zrobił tylko jeden, ale do tego ulepił przepiękne... ciastko:) A Szczypior podszedł ambitnie. Chciał koniecznie zrobić kubek. Pokazałam mu metodę wałeczkową, ale zabrakło mu wprawy i cierpliwości. O ile na niektórych glina działa terapeutycznie, wyciszająco, o tyle Szczypior sfrustrował się i w furii zgniótł wszystko. Później pokazałam mu jak prymitywy robiły naczynia, ale słusznie, nota bene, stwierdził, że to wygląda jak miska, a nie jak kubek, po czym rzucił wszystko i zeżarł tabliczkę czekolady... A my z Mirabelką zrobiłyśmy jeszcze kulki na korale. Ach, zapomniałabym, Brunisław robił pierścionki ( wyćwiczył się w masie o nazwie Paulinda). Ciekawe czy to wszystko ładnie się wysuszy i nie popęka? Póki co dorzucam zdjęcia dzisiejszej pracy. Jak uda się wszystko wysuszyć, nie zniszczyć i być może ozdobić przed moim porodem, to zaktualizujemy post: