poniedziałek, 25 maja 2015

Dziecko na Warsztat II . Maj. Kuchnia europejska.

Dziecko na Warsztat II w maju poznaje kuchnię europejską.


 Od razu, żeby nikomu nie mydlić oczu, wyznam szczerze, że mistrzem kuchni nie byłam nigdy, a z czasem wręcz narastała we mnie niechęć do stania przy garach. Zdarzało mi się lubić kuchnię w zamierzchłych czasach studiów, kiedy to miałam świetnie gotującego kolegę Ingusza, przez niego poznałam innych świetnie gotujących ludzi m.in. z Czeczenii czy Uzbekistanu. Czasem gotowaliśmy razem, choć przyznać muszę, że już wtedy najmilsze mi było... degustowanie;) A gdy założyłam rodzinę to mój stosunek do gotowania zmieniał się wraz ze wzrostem liczby dzieci i jakby zmniejszaniem się maleńkiej zagraconej coraz bardziej kuchni. Czasami starszaki robią coś samodzielnie, albo ja robię coś z młodszymi, ale to rzadkość. Na ogół staram się zrobić coś w magicznym "międzyczasie". Też tak macie? Noszę się z zamiarem zmiany tego aspektu naszego życia, ale nie zakładam, że będzie lekko...
Pamiętacie film "Julie and Julia" z genialną Meryl Streep jako Julią Child? Myślałam o czymś podobnym ( z pominięciem jakichś golonek czy czernin:P ), ale według "Kuchni europejskiej" Hanny Szymanderskiej; niestety nie udało mi się nigdzie pożyczyć tej książki, a trwam w silnym postanowieniu, by ograniczyć zakup bibuły;) Za to dzieciaki pooglądały sobie to co mamy pod ręką, czyli "Skąd się biorą dziury w serze?", "Wielka księga o jedzeniu" czy " Zjedz to sam". Chłopcy uwielbiają zabawy m.in. z barwnikami;) Ponadto dzieciaki przypomniały sobie o kurzącej się Cecylce Knedelek i Lamelii Szczęśliwej, z którymi dawniej zdarzało im się coś kucharzyć. Kropeczek z Mirabelką bawią się też na codzień takimi fajnymi pluszowymi warzywami i owocami, które są u nas od lat. Dzieci dziedziczą je po sobie, pierzemy w pralce, są trwałe i fajne. Szwedzkiej wszystkim znanej firmy;) Dzięki temu Kropeczek wszystkie ładnie rozpoznaje od dawna, a od niedawna również nazywa.
Ostatecznie, z powyższych przyczyn, a także wieeeelu innych ważnych rzeczy, które w tym czasie przyszło nam ogarnąć, nie zgłębiliśmy kuchni europejskiej, ale skupiliśmy się na tym co nasza rodzina lubi najbardziej. Robiliśmy pierogi, ciasto z moim ukochanym rabarbarem, a dzieci z babcią zrobiły nasze rodzinne bułeczki jagodzianki z jagód zebranych przez babcię- naszego Włóczykija, a według receptury prababci Stasi. Ona umie wieeele. Łączy niemal bajkowe czasy chleba z pieców chlebowych i gotowania mydła ze współczesnymi zakupami w supermarketach. I dziś zdradzimy Wam recepturę na :

Jagodzianki babci Stasi
 
Składniki:
- jagody
- cukier do jagód ( ile lubimy)

-10 dag drożdży
- 1 łyżka cukru
- 1 łyżka mąki
- odrobina lekko podgrzanego mleka...
 - 1 kg mąki
- 3 całe jajka + białko do posmarowania gotowych bułeczek
-1 szkl cukru
- mleko ( dolewamy "na oko")
- 2 łyżki oleju
- 3/4 kostki tłuszczu ( babcia używa margaryny)
- sól do smaku
- mak do posypania bułeczek
- (opcjonalnie) rodzynki













  Jagody mieszamy z cukrem. Twaróg mieszamy z cukrem i jajkiem. Przygotowujemy takie nadzienia jakie lubimy. Drożdze rozpuszczamy w mleku z dodatkiem łyżki cukru i łyżki mąki. Odstawiamy i bierzemy się za ciasto. Mąkę przesiewamy. Dodajemy olej i mleko z rozpuszczoną w nim margaryną. Mieszamy. Następnie dodajemy rozkłócone i wymieszane z cukrem jajka. Ponownie mieszamy. Na końcu dodajemy drożdże. Porządnie wyrabiamy ciasto i zostawiamy do wyrośnięcia. Bułeczki formujemy wkładając do środka nadzienie. Gdy lekko wyrosną smarujemy białkiem i posypujemy makiem. Pieczemy w temp. 200 st C aż się zezłocą ( ok. 15- 20 minut). Ilość składników można podwoić, zwłaszcza jeśli ma się dużą i żarłoczną rodzinę;)
Smacznego!

 Zapraszam do obejrzenia warsztatów przeprowadzonych przez moje o niebo lepiej zorganizowane koleżanki:) :

piątek, 15 maja 2015

Warszawskie Targi Książki

Warszawskie Targi Książki 
Spotkanie autorskie z Zofią Stanecką i Marianną Oklejak.
Basia :)
15 maja 2015

Zabrałam dziś Mirabelkę na babski wypad do stolicy. Taki tylko nasz. To wielkie święto.  Babcia została z resztą ferajny, chłopaki mieli w planach piracki wieczór w bibliotece, Kropeczek lepił z babcią pierogi, Zośka myślała o odwiedzeniu koleżanki, a my wybrałyśmy się na targi książki. A konkretnie pojechałyśmy tam wiedzione wielką miłością Mirabelki do Basi. Basi raczej nie trzeba przedstawiać,  ale gdyby znalazł się ktokolwiek kto jej nie kojarzy to powiem tyle, że Basia to bardzo lubiana bohaterka literatury dziecięcej. Ma pięć lat,  przeżywa radości i smutki typowe dla swego wieku. Przy tym ma dwóch braci i całkiem fajnych rodziców.
A spotkanie? Hm, byłam na takim spotkaniu autorskim dla dzieci po raz pierwszy, więc nie mam porównania,  ale z opowieści znajomych wiem, że to wyróżniało się bardzo. Autorki bowiem przygotowały się solidnie.  Jeśli ktoś myśli, że siedziały i opowiadały,  tudzież czytały fragmenty książki to się bardzo myli. Przed dziećmi pojawiła się mała scenografia przedstawiająca las,  po czym pojawiły się świetne w swej prostocie tekturowe postaci Basi i jej taty. Wszystko przygotowane przez Mariannę Oklejak, która jest ilustratorką "Basi". Ona też odgrywała rolę taty. Basia natomiast przemówiła głosem pani Zosi Staneckiej. Moja mała,  nieśmiała Mirabelka, która na początku siedziała skrępowana i nie podnosiła rączek gdy padały pytania, na które mogłaby odpowiedzieć twierdząco; która przytulała się do mnie gdy inne dzieci wchodziły na podest i mówiły do mikrofonu... powoli się otwierała. Widziałam jak ta mała dziewczynka powoli się rozluźnia. Jak uśmiecha się pod nosem, by po chwili zaśmiewać się w głos gdy Basi tata po raz trzeci wracał do domu po zapomniane rzeczy. Jak śmieje się gdy Marianna z poświęceniem pokazuje trudną sztukę wyrzucenia tylnych łap przed przednie demonstrując technikę jaką skaczą zające. Jak szybko określa co z rzeczy pokazanych na planszy przyda się na biwaku a co nie. Jak podchodzi do autorek po autograf, mówi jak się nazywa albo co chciałaby mieć narysowane na pamiątkę. I wreszcie jak żegna się i z satysfakcją opuszcza salę z własnoręcznie pomalowanym podgrzybkiem z rurki. Wspaniale było zobaczyć ją taką radosną,  szczęśliwą i dumną z tego co udało jej się zrobić.  To był wyjątkowy dzień który zakończył się dluuugą lekturą przywiezionych książek :)

 Pow.: Basia pakuje się,  a dzieci mają jej pomóc wybrać tylko to co może się przydać na biwaku
 Pow.: Tata Basi trzy razy wracał do domu po zapomniane rzeczy - choćby po śledzie do namiotu;)
 Pow.: Mirabelka powoli się rozkręciła aż w końcu zaśmiewała się z wpadek Basiowego taty;)
 Pow.: Rozmowa o zwierzętach jakie można spotkać w lesie, albo... na ulicach Ochoty, jeśli wierzyć Mariannie:) oraz o zwierzęcych tropach
 Pow.: Demonstracja techniki zajęczych skoków.  Niełatwe zadanie, a dla mnie mnie, mającej jakiś metr w pasie,  wręcz niewykonalne ;)
                
Pow.: Dzieci pomalowały nóżki grzybów, a potem umieściły na nich wycięte z kolorowego papieru kapelusze.