18 grudnia 2009 r.
Warmińskie wspomnienia i kłopot z rzutnikiem
Kupiłam jakiś czas temu stary PRL-owski rzutnik, żeby oglądać na ścianie
slajdy z naszych wspólnych spacerów, wypraw, dokumenty naszych radości i
smutków. Niestety doszedł niesprawny – prawdopodobnie żarówka została
zepsuta. A niełatwo o taki relikt. Szkoda. Miałam wielką nadzieję zrobić
dzieciakom niespodziankę. Część zdjęć robiłam starym Zenitem, więc mam
trochę klisz. A i ramek na slajdy mam dużo. Co z tego? Może po świętach
bardziej do tego przysiądę, na razie walczę z wysoką gorączką
Brunisława. Jakoś pierwszy raz stykam się bezpośrednio z takim bolesnym
ząbkowaniem. Już czwarty dzień gorączka 39 C. Ile jeszcze to potrwa?
Przeglądałam stare zdjęcia, jeszcze z czasów gdy mieszkaliśmy na
Warmii. Jak cudownie było spacerować wśród zieleni lasów i łąk! Najpierw
same z Zośką, potem z Zośką i Brzuchem, a potem to już z Zośką i
Szczypiorem. Mieliśmy ulubione trasy, miejsca, ale nawet tam nigdy nie
było tak samo. Raz (Zośka spała w wózku) szłam zamyślona wzdłuż rowku
oddzielonego od mokrej łąki wierzbami i olchami. Nagle omal nie
rozjechałam… bociana! Tylko raz w życiu mi się coś takiego zdażyło, aż
mi serducho zabiło. Jemu chyba też, bo aż podskoczył, po czym odleciał.
Wyszedł nagle z wysokich traw, a ja akurat na niego weszłam. Taka
zbieżność miejsca i czasu. Zapamiętałam, że wydał mi się olbrzymi, tak
wysoki jak wózek. Innym razem, gdy wybrałam się nad „babciną” rzekę, w
ciągu dnia natknęłam się na rozleniwionego bobra. Chodził niespiesznie
odciskając łapki w błotnistym brzegu (poziom gwałtownie się obniżył, bo
kilkanaście kilometrów wyżej zamknięto zaporę elektrowni wodnej).
Oczywiście wtedy nie miałam przy sobie aparatu, więc napawałam się
widokiem tego, bądź co bądź, raczej nocnego zwierzęcia. Nie wspomnę
Zośkowych obserwacji żab, ślimaków, gąsienic i motyli, biedronek w
różnych stadiach rozwoju, tańczącej nad skrajem lasku pary myszołowów (a
może to były kanie? Ciężko dojrzeć z daleka) itd. itp. Albo zabawnej
norki, która płynęła sobie drugim brzegiem rzeki, wyraźnie nas
kokietując. Zanurzała się na chwilkę, po czym z gracją wynurzała patrząc
czy my patrzymy:) Płynęła sobie tak w tym samym tempie, w którym my
szłyśmy . Towarzyszyła nam przez jakieś pół kilometra, po czym zniknęła
na dobre. Zośka, jeszcze wtedy nie bardzo kumata, patrzyła na zwierzątko
obojętnym wzrokiem, a ja miałam ambiwalentne uczucia. Bo w sumie to
było miłe- popatrzeć sobie na figle sympatycznie wyglądającego futrzaka,
ale z drugiej strony to właśnie jej rodzinka „załatwiła” kilka starych
drzew, które pamiętałam jeszcze z dzieciństwa, które rosły razem ze mną.
A te żarłoki poobjadały z drzew smakowitą korę i drzewa powoli
pousychały. O, albo jeszcze jedno wspomnienie, gdy dopiero spotykałam
się z A. Poszliśmy razem do lasu na spacer (jeszcze wtedy bez oporów
chadzał tam czasem ze mną, teraz to wołami się go nie zaciągnie. Może
dlatego, że wtedy miał więcej czasu? A teraz, mając go tak mało, musi
wybierać). Był piękny słoneczny dzień, schyłek lata. Szliśmy wąską
dróżką wśród pięknie żywicznie pachnących, licznych tu sosen. Puściłam
A. przodem, sama rzuciłam na mrowisko swoją chustę, którą natychmiast
obeszły mrówki (by potem, przesiąkniętą feromonami zabrać oczywiście do
domu. Nigdy nie zostawiam w lesie tego co tam nie należy). A A. z
wąskiej dróżki wyszedł na skąpaną słońcem polankę wprost na…
wygrzewające się na słoneczku żmije zygzakowate! Na szczęście w porę się
ostrożnie wycofaliśmy, ale ile się nagadał! Wypominał mi to później
tygodniami. O i jeszcze jedno. Gdy Zośka była mała, na wiosnę,
zabierałam ją nad rowek, by podglądała żabie gody, słuchała żabich
koncertów, by zobaczyła różne stadia rozwoju. Najpierw oglądała skrzek,
potem maleńkie kijanki (łapałam je z wodą w złożone dłonie), potem małe
żabki itd. No i na jednym z takich wypadów skompromitowałam się- ja alfa
i omega dla mojego półtorarocznego dziecka! Mam to udokumentowane na
filmie, jaki nagrałam podczas jednego z takich żabich śpiewów. Zośka
mnie pyta swoim cieniutkim, dziecięco milusim głosikiem: „-Mamusiu, a ci
ziabki jedzią zięsię?”, na co ja (o, zgrozo!) odpowiadam jej: „-Tak,
córciu, jedzą rzęsę”. Do dziś nie wiem dlaczego jej nie powiedziałam, że
żaby jedzą ślimaki, chrząszcze, motyle? Skąd mi do głowy przyszła
rzęsa?
Mogłabym tak godzinami wspominać. Szkoda, ze tutaj nie mamy takich
miejsc i obiektów do obserwacji. Tutaj to najłatwiej o wrony i kawki.
Nawet wczoraj widziałam jedną zdechłą na drzewie. Dziwnie ni to wisiała,
ni to siedziała, chyba przymarzła do drzewa. Dzieciaki coś przebąkiwały
o dokarmianiu ptaków. Jakoś udało mi się to zignorować. Jak będą się
upierały, to będę zmuszona im odmówić rozpoczęcia dokarmiania przed
wyjazdem. Bo kto będzie kontynuował nasze dokarmianie gdy wyjedziemy na
święta? Może mróz zelżeje, ale i tak jak się ptaszki zmrowią, to nie
będzie im się chciało gdzieś latać, szukać i jeszcze nam tu z głodu
popadają? Dzieciaki są mądre, więc na pewno jak przyjdzie co do czego
zrozumieją:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozgość się u nas i spędź miło parę chwil :)