niedziela, 7 czerwca 2015

#30DaysWild - polska edycja - wyzwanie blogowe

Już po raz kolejny Nina z naszerodzinnepodroze.blogspot.co.uk zachęciła mnie do udziału w wariackim projekcie. Baba z piątką dzieci, w szóstej ciąży pomyślicie, a jeszcze się w coś pakuje? Ano pakuje się, bo to coś co nie wymaga żadnego wysiłku ani przygotowań, a jedynie opisać trzeba. Projekt zakłada zrobienie czegoś związanego z naturą, a przecież nie da się być poza nią, więc dla nas- codzienność. Każdy robi jak mu pasuje, jakie ma chęci czy możliwości, więc tym łatwiej. Wyzwanie oryginalnie organizuje The Wildlife Trust. Uczestnicy wyzwania mają cel: każdego dnia czerwca zrobić coś, co przybliży ich do przyrody. 

  



Szósty dzień z #30DaysWild Sobota

Podwórkowe zabawy ciągle żywe. 

Wiele ostatnio słyszy się o tym, że dawne podwórkowe gry i zabawy odchodzą do lamusa. Że dzieci są przetrzymywane w domach, brak im luzu i swobodnej zabawy, a zamiast tego mają masę zorganizowanych zajęć dodatkowych, a rodzice jak z nimi wychodzą to w roli obstawy ;) Fakt, żyjemy szybciej, intensywniej, na ulicach więcej samochodów,  bardziej widoczne są wszelkie patologie...
Ba, nawet prace doktorskie z dziedziny etnologii piszą ; książki piszą o powrocie do dziecięcej " natury", łażeniu po drzewach, graniu w piłkę i takich tam. Fakt, nie ma lekko, zwłaszcza jak się jest dzieckiem w mieście,  gdzie ci, co zapomnieli, że dziećmi byli grodzą każdą wolną przestrzeń,  zabraniają gry w piłkę wokół domu, wchodzenia na drzewa itd.  Jednak warto takim postawom mówić nie i powalczyć o świat przyjazny dzieciom, gdzie będą mogły grać w klasy przed domem,  odrapywać kolana na rowerach i ćwiczyć zwinność na drzewach. 
Moje dzieci nie są musztrowane seriami porannych biegów po lesie ani też puszczane samopas z kluczem na szyi i chlebem z masłem i cukrem w rękach.  Mają wszystkiego po trochu. Czytają książki, czasopisma,  oglądają tv i grają w gry komputerowe i planszowe, wychodzą na dwór z rodzicami i same.  Jeżdżą na rowerach, wspinają się na drzewa i organizują sobie czas samodzielnie. Wczoraj dla przykładu byliśmy m.in. na pikniku.  Ja próbowałam leżeć, jednak ból pleców zmusił mnie do chodzenia,  więc nazrywałam kwiatków i uplotłam Mirabelce wianuszek.  A dzieciaki? Ganiały się w jakąś nieznaną mi z dzieciństwa odmianę berka, gdzie ileś tam razy się zamrażają - złapany stoi wtedy w rozkroku,  a jak ktoś przejdzie mu pod nogami to automatycznie zostaje odmrożony i biega dalej. Grały trochę w piłkę,  bawiły się w chowanego,  jadły samodzielnie kupione w pobliskim sklepie lody i grały w Baba Jaga patrzy, rysowały znalezioną cegłą po chodniku i ogólnie świetnie się bawiły.  Trwało to kilka godzin a ja z zainteresowaniem je obserwowałam. O ile w domu czasem lecą wióry i nie ma spokoju, o tyle tam, na dworze, dzieci wyjaśniały spory, pocieszały się,  ustalały coś wspólnie i osiągały kompromisy. Nie nudziły się. Nie chciały iść do domu.  Gdy ja wymiękłam, one jeszcze zostały. Fajnie było je widzieć obejmujące się podczas narady gdy Szalona Kucharka zadała kategorię.  Nawet w takich konfiguracjach, jakie w domu się nie zdarzają.  Zwłaszcza Brunisław " nie lubi miłości" ( czytaj: żadnych objęć, przytulasów ani,  broń Boże!, całusów itp),  a tam, w zabawie nie miał żadnych oporów by obejmować się z innymi w celu narady;) 
Muszę je jeszcze podpytać o inne gry i zabawy jakie znają; tą Szaloną Kucharką zaskoczyli mnie zupełnie - nigdy wcześniej się z nią nie spotkałam.  A co ciekawe nawet nie byli w stanie mi powiedzieć skąd to znają - a ja wiem, że to dzięki swobodnym zabawom na podwórku,  z innymi dziećmi.





Podwórkowo pozdrawiamy:)