piątek, 30 września 2016

Mała podróżniczka

"Dziennik Pilar. Mała podróżniczka w Amazonii "

Ostatnimi czasy sporo jeździmy do pobliskiego " dużego miasta";) Efektem ubocznym różnych " bardzoważnychspraw", które nas tam ściągają są wizyty w lubianej bibliotece.  Z jednego z takich wyjazdów przywieźliśmy Mirabelce interesującą książkę.  Bohaterką jest dziewczynka o imieniu Pilar, która posiada magiczny hamak. Ów hamak przenosi ją w sam środek różnych przygód.  Ach, jak fantastycznie byłoby mieć taki hamak!  A ponieważ nie mamy, to w nowe przygody magicznie przenosi nas dziennik Pilar;)




Książka ma bardzo wygodny format i grubość.  Świetnie się mieści w torebce, plecaku i pod wózkiem.  Doskonale się ją czyta tak na siedząco, jak i na leżąco,  i ręka się nie męczy. Skrzydełka okładki świetnie nadają się jako zakładki książki. Kolorowe rysunki dodają atrakcyjności, a dodatkowe opisy, rysunki i ciekawostki, odcięte od reszty tekstu innym kolorem tła, skutecznie powtarzają i utrwalają nowo zdobytą wiedzę. Mirabelka bardzo zainteresowała się amazońskimi przygodami Pilar, ale i Szczypior przychodzi podsłuchiwać ;) Co więcej,  pilnuje , bym wieczorami choć rozdzialik przeczytała ( Mirabelka trzyma ciągle przy sobie i na razie nie chce pożyczyć).  I wiecie co? Ostatnio czytaliśmy u Pilar legendę o wojowniku Piraruku.  Skończył jako ryba niestety.  Piraruku,czyli Arapaima jest największą rybą Amazonki i... widzieliśmy ją na żywo! Jest w warszawskim zoo:)! Niestety nie mamy żadnych zdjęć, ale pozostając w rybich tematach zobaczcie jak Brunisław miał ochotę popływać;)



Wpis powstał z inspiracji projektem Przygody z książką 


poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Desant gąsienic 

Kropek dziś przebiegł z błyskiem w oku wołając,  że po całym podwórku pełzną gąsienice. Jest jeszcze w tym wieku, że nie trzeba specjalnych zabiegów by zainteresować go przyrodą. Akurat miałam duży pusty słój i pozwoliłam mu zebrać trochę gąsienic do obserwacji. To byly charakterystyczne gąsienice rusałki,  ale zaćmienie umysłu jakieś nie dało mi przypomnieć sobie jakiej. Przewertowaliśmy z Kropkiem nieśmiertelnego Heinzego.  Kropek bardzo zdecydowanie powiedział, że " to ta" przy gasienicy rusałki żałobnika. Rzeczywiście podobna,  jednak ten nasz podwórkowe przemarsz zafundowały nam gąsienice rusałki pawika,  pawiego oczka, sadownik pawie oczko - różnie go zwą, a chodzi o motyla z gatunku Inachis io. Gąsienice już się dość objadły,  by zejść z roślin żywicielskich i szukać sobie schronienia do przepoczwarzenia się.  Odpowiadają im drewniane płoty, strychy, komórki, a nawet murowane ściany, so których kolorów początki starają się upodobnić kolorem! " Nasze" gąsienice jak jeden mąż pełzły w stronę... domu. Nowo otynkowanego;) Fistaszek bardzo się ekscytował widząc pełznące po jasnej ścianie czarne gąsienice. Pokazywał paluszkiem i krzyczał coś bardzo poruszony. A gąsienice pochwały się pod rynnami lub gdzieś na dachu. Za około dwa tygodnie powinny wyfrunąć motyle.




Wpis dedykuję projektowi Mały Przyrodnik


Gąsienice przypełzły wczoraj, tj.29 sierpnia. Po nocy pięknie wiszą,  jedna tylko leży na dnie słoja. Jedna już wisi w kokonie:) Obok kokony jest fragment gasienicy- myśleliśmy w pierwszym momencie, że to mucha tam siedzi. Nie wiemy czy to normalne zjawisko. Będziemy obserwować dalej. 



08 września.  Coś zaczyna się dziać. Z niektórych poczwarek zwisają cienkie " nitki". Jakby miały się " rozpiąć" ( gdy kiedyś mieliśmy modliszki to podobnie " rozpinały " się kokony). Może to już?


10 września. Co za poranek! Leniwie wstaliśmy o... siódmej; w końcu sobota- można dłużej pospać;) A tu taka niespodzianka! Metamorfoza zakończona!  Inachis io wyszły z poczwarek. Teraz grzeją skrzydełka na słoneczku. 




Część motyli wypusciliśmy gdy były gotowe do lotu. Jednak musieliśmy im trochę pomóc, bo chyba nie wiedziały, że mogą odlecieć ;) Cześć zatrzymamy do popołudnia.  Przyjedzie siódemka znajomych dzieci to im pokażemy :)


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Warsztat dowolny z Dzieckiem na Warsztat III


Mocno spóźnieni i zagonieni pokażemy Wam co robimy jak nas nie ma. No, maleńki fragment pokażemy, bo doby nie starcza, by ogarnąć wszystko. 
Lato, choć nie rozpieszcza,  roztacza przed nami szaloną paletę barw i zapachów. Kusi tysiącem cudownych roślin na wyciągnięcie ręki. Trudno się oprzeć takim pokusom,  więc... nie opieramy się ;)
Nasz dowolny Warsztat nie da Wam konkretnych przepisów co i jak robiliśmy krok po kroku, zwłaszcza, że dziedzina, którą wzięliśmy na warsztat daje duże pole do popisu i improwizacji. Można się dużo nauczyć metodą prób i błędów -można sobie na te chwilę na to pozwolić; nie wyjdzie- trudno.   Z głodu nie uprzejmy,a więcej błędu nie popełnimy;)
Muszę się pochwalić,  że Brunisław sam, z moją niewielką pomocą techniczną zrobił syrop z kwiatów czarnego bzu. Nazrywał, poodcinał kwiatuszki, ugotował i rozlał do słoiczków syrop ( te" gorące" etapy z moją pomocą). Na koniec nawet sam powypisywał i ponaklejał etykiety. Część słoików podarował kilku osobom.
Robiliśmy również herbatę Iwan Czaj z kiprzycy wierzbówki. Tu trochę, odrobinę dosłownie, pomógł Szczypior i jego kolega. Zrolowali trochę liści.  Ach, zapomniałabym- fermentowaliśmy również bez lilak.  Tu do pomocy zaprzęgłam Mirabelkę oraz jej... babcię i prababcię. To był naprawdę miło spędzony czas:) Poza tym co tam jeszcze wyrabiało się w naszej kuchni? Lemoniada z czerwonej koniczyny. A także z suszonych kwiatów chabra,jasnoty białej i listków stewii. Z małym dzikim jabłuszkiem, miodem od Adama- pszczelarza i sokiem z cytryny. Wyszło bardzo interesująco. Koniczyna- kwaskowa, orzezwiająca, mocno musująca, smak rześki,  ale przyjemnie rześki.  Ta druga zdecydowanie slodsza, smak łagodniejszy, przyjemny, mniej nagazowana,  bąbelki delikatniej łaskotały podniebienie. No i octy.  Stoją póki co trzy. Co z nich wyjdzie i czy wyjdzie - nie wiadomo. Jagody z kwiatami czarnego bzu, maliny z jeżynami i jabłkiem spod jabłoni oraz krwawi i wrotycz z odrobiną dziurawca i miodem. 
Popatrzcie sami:










Ps. Zaliczyliśmy też spektakularną klapę.  Miał być cydr,  a wyszło... nic.  Nianię pracuje. Parę razy bulgotnęło i już. Pewnie dlatego, że połowę jabłek stanowiły papierówki.  Zapamiętajcie po tym warsztacie- papierówki to tylko na przetwory:p

Wpis powstał na potrzeby projektów:
Dziecko na Warsztat i Mały Przyrodnik 


niedziela, 3 lipca 2016

Książeczki dla maluchów

Książeczki dla maluchów - trudny temat 

Kojarzycie wszyscy książeczki- potworki dla najmłodszych, często straszące z witryn kiosków ruchu i okienek pocztowych? Ba! Nierzadko i szanujące się księgarnie mają takie " książki" w ofercie! Bo jest taki klient, który powyżej pewnej kwoty książki nie kupi ( jeśli w ogóle kupi), dlatego istnieją takie twory z paskudnymi ilustracjami i kiepskim językiem. Już lepiej byłoby,  żeby Ci skąpcy w ogóle nie kupowali książek, a tylko korzystali z dobrodziejstw bibliotek- przynajmniej dziecięce gusty literackie mniej byłyby narażone na wypaczenie już od najmłodszych lat.  
Ale, ale, rozwodzę się nad potworkami, a ja tu mam coś wręcz odwrotnego.  Mam dwie perełki. Idealne dla maluchow- mocne kartonowe karty,  świetny format- tak mniej więcej połowa zeszytu szkolnego- zwróćcie uwagę jak wygodnie je trzyma nawet mój niespełna roczny Fistaszek! Książeczki pokazują rodziców oczami maluchow- mamę niczym " supermenka " jak mawiały moje dzieci; tatę niczym nieustraszonego bohatera, który nawet złego wilka z bajki potrafiłby przepędzić. Pamiętam z dzieciństwa dwóch kolegów, którzy z wypiekami na twarzy opowiadali jak na polowaniu orzeł porwał ich ( nota bene baaardzo ciężkiego ;))  tatę i niósł ponad lasem. I co z tego, że w całym świecie chyba tylko oni dwaj wierzyli w tę historię?  Dla nich ich tata był bohaterem i jak na bohatera przystało uratował się z orlich szponów;) I to właśnie teraz, gdy Wasze dzieci są małe, jest ten czas gdy tak łatwo możemy im zaimponować. Korzystajmy z tego. Te książeczki to "Moja mama" i " Mój tata" Anthony'ego Browne'a. Polecam je każdemu maluchowi,  bo, jak nie przepadam za książkami dla najmłodszych dzieci, tak te podbiły moje serce w jednej minucie!  I to nie tylko świetnymi ilustracjami, lecz nawet bogatą treścią! Jak u licha, spytacie, to możliwe w książce,w której z założenia tekstu jest tyle co kot napłakał? Czy to te ilustracje niosą jakiś przekaz? Nieee, no bez przesady. Są śliczne i to wystarczy. To tekst choć tak ubogi, zawiera w sobie bogactwo przekazu.  Gra na emocjach i porusza w nas te intymne struny,  które w każdej rodzinie są inne. Każdy te książeczki odczyta po swojemu,  a może kogoś zainspirują jak nas? Moja Mirabelka planuje zrobić takie książeczki, których bohaterami będą dziadkowie, alejki wie- może stworzy książeczki o każdym z nas? Roboty byłoby do końca roku co najmniej;)








Za książki dziękujemy wydawnictwu Dwie Siostry. 

Tytuł :" Moja mama"
Autor/ ilustrator: Anthony Browne 
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Rok wydania: 2016
Oprawa: kartonowa

niedziela, 12 czerwca 2016

Epideixis - Tres

Tres, czyli kółko i krzyżyk w najlepszej wersji jaką kiedykolwiek widziałam 




Od kilku dni testujemy grę Tres wydawnictwa Epideixis.  Czy graliście kiedyś w kółko i krzyżyk? Założę się, że tak. Albo,że chociaż znacie ją ze słyszenia.  To teraz wyobraźcie sobie trzy warstwy tej gry ułożone jedna na drugiej. Wygrywamy wówczas, gdy mamy nasze pionki ułożone trzy w jednym rzędzie, tylko, że w tej wersji mogą one leżeć nie tylko poziomo, ale również pionowo!  Ba! Nawet po skosie! A wiecie jakiego wymiaru nabiera ta gra? Otóż, staje się ona niesamowicie wciągająca.  A kolejna zaleta ( pomijając te wszystkie korzyści jakie daje wspólne granie) to długość rozgrywki.  Gra się intensywnie i szybko. Można poprzestać na jednej partyjce ( buahaha), albo rozegrać ich ze sto. 
Naszą grę znaleźliśmy po powrocie ze spaceru na... parapecie - listonoszka tak zostawiła. A ponieważ byliśmy już umówieni na przejażdżkę rowerową po lesie i w sumie wpadliśmy do domu tylko po rowery dzieciaków tooo...  zabraliśmy grę ze sobą :) Dobrze zrobiliśmy, bo gra okazała się RE-WE-LA-CYJ-NA! Dotąd numerem jeden były szachy,  choć nie wszyscy w rodzinie potrafią w nie grać. Nie ukrywam,  że one nadal pozostają największą miłością Zośki i Ojca Polaka,  ale to dlatego, że... zajęci swoimi sprawami,  jeszcze nie spróbowali nowej gry. Wszystko przed nimi, więc kto wie co jeszcze czas pokaże? Jeśli idzie o resztę,  to Tres podbiła nasze serca na całego. Dziesięciomiesięczny Fistaszek nawet bawi się przednio przekładając krążki,  turlając je, stukając jednym o drugi, obślniając i nakładając na kołeczki! Trzy i pół letni Kropek gra z użyciem jednej warstwy, albo używa krążków jako kół,  walców, łączy je z innymi klockami. Zaś Mirabelka,  Brunisław, Szczypior i ja rżniemy równo wykorzystując pełnię możliwości. 
Graliśmy w lesie,  w ogrodzie,  przed śniadaniem,  w trakcie posiłku,  w łóżku,  a nawet podczas karmienia Fistaszka, z grą ułożoną na maminym biodrze. Co więcej,  dużo, bardzo dużo kłócących się Brunisława i Szczypiora połączyła właśnie gra Tres. Rozegrali dotąd mnóstwo świetnych rozgrywek,  gra dostarczyła nam wszystkim wielu radosnych chwil i mnóstwa śmiechu. Poleciłabym ją każdemu.  Co więcej, może popełnię teraz jakieś faux pas,  ale muszę to napisać - według mnie Tres bije na głowę nawet szachy, a to ze względu na małe rozmiary i szybkość rozgrywki. A do tego jest solidna i trwała.  To dobrze, bo często mam ją w torebce albo pod wózkiem :) A gdy dzieci grają, matce zdarza się...  ratować się pudeleczkiemyod gry, bo akurat nic nie wzięła,  a tu takie piękne nasiona do zebrania;)






















Wpis jest silnie powiązany z projektem Grajmy!



Za grę dziękujemy firmie Epideixis :)

Ps. Są wakacje- sierpień. Śpieszę donieść, że gra nadal ma duże wzięcie.  Nie nudzi się,  dzieci nie mają jej dość i wszystko wskazuje na to, że na zawsze zostanie w naszym domu- po prostu nie można być na nią zbyt starym;)