Porzeczkobranie
Znowu byliśmy na " naszej" wsi. Zebraliśmy czerwoną porzeczkę dla Tareni ( teściowa), pomontowaliśmy żyrandole, dziewczyny poszwendały się po ogrodzie, powciągały jego zapachy. Ubawiłam się gdy Mirabelka podekscytowana przybiegła z informacją, że na drzewie jest miód. Biedne dziecko nie rozpoznało zaschniętej żywicy. Po dzisiejszym dniu już wie co to jest oraz do czego ją można wykorzystać.;) Z całego ogrodu dziewczynom chyba najbardziej podobała się pistacjowa róża. Opowiedziałam im o tym jak kiedyś, jako mała dziewczynka, byłam z mamą u pewnej starszej pani - miłośniczki róż. Hodowała je w szklarni i czasem sprzedawała. Każdą różę nazywała. Mnie wtedy też bardzo spodobała się pistacjowa. Pani powiedziała, że ma ona imię. Pisadela. Tak mi się spodobało, że tym imieniem nazwałam jedną z moich dużych lalek;) Pamiętam, że tamta wyprawa zrobiła na mnie duże wrażenie i do dziś pozostawiła w pamięci niezatarte wspomnienie...
Po tej historii z Pisadelą wybrałyśmy się z Mirabelką na krótki spacer do lasu. Pojedyncze jagody już dojrzewają, a w lesie pachnie igliwiem. Mirabelka spróbowała jednej jagody, a w ogrodzie jadła truskawki i porzeczki. Porzeczki! Czerwone! Kwaskowe! Szok! Pozytywny:)))!