piątek, 19 czerwca 2015

Dziewiętnasty dzień z #30DaysWild Piątek

Słońce świeci, deszczyk pada, czereśniożerca się podkrada... 

Przedpołudnie leniwie nam upłynęło przy pochmurnym niebie, dzwoniącym o szyby deszczyku, filmie familijnym i... dwóch kilogramach przeeeeepysznych czereśni :D Wszyscy je lubimy jak jeden mąż. No, może Mirabelka więcej używa " bliźniaków" jako kolczyków,  ale cała reszta wcina równo ;) Czereśnie zniknęły w oka mgnieniu,  deszcz i chmury tez gdzieś przepadły,  wiec poszliśmy na dwór. Pogoda była wspaniała - słonecznie i wietrznie. Włosy hulały, dzieci szalały,  a matka wielkości przeciętnego humbaka;) nawet się dziś za bardzo nie zasapała :) Ach, zajrzeliśmy też do naszych namiotników. Teraz jeszcze bardziej zróżnicowane stadia mają. Są jeszcze gąsieniczki,  są świeże kokony i zdarzają się już takie " dojrzałe"- można po nich poznać,  że to już tuż tuż.  Zobaczcie sami- deszcz i wiatr im nie straszne.


Osiemnasty dzień z #30DaysWild Czwartek

Wiewiórka

Przemija wszystko. My także. Różni rodzice różnie podchodzą do tego tematu w kontekście wychowania swoich dzieci. Ze swojego dzieciństwa pamiętam, że gdy ktoś umarł, zwłoki wystawiano w domu. Modlono się za duszę zmarłego.Przychodziła cała rodzina, sąsiedzi, znajomi, a pogrzeb był czymś wyjątkowym, ostatnim pożegnaniem, którego zmarłemu nikt nie odmawiał. Teraz to się mocno zmienia. Na pogrzeb chodzi coraz mniej znajomych; tłumaczą się pracą, zajęciami, które przecież też mieli na głowie nasi rodzice, dziadkowie... Zwłokami zajmuje się coraz częściej specjalistyczna firma, a wystawia się je w specjalnym miejscu, które zwie się domem przedpogrzebowym... Dzieci są "coraz mniej cierpliwe", więc do kościoła czy na pogrzeb się je rzadziej zabiera. A czy dziecięca natura naprawdę aż tak zmieniła się w ciągu ostatnich lat? Nie wydaje mi się . Po prostu nie są nawykłe do tego. Wszystko co dzieje się wokół nas jest nam tym bliższe, tym bardziej naturalne, akceptowalne, im częściej się z tym stykamy. 
Dzieci nie mają zachamowań w zadawaniu pytań o śmierć. Rozkładanie się ciała też jest dla nich czymś naturalnym, przynajmniej dopóki są małe, a na swe pytania dostają odpowiedzi. Dopytują co się dzieje z ciałem po śmierci. Często proszą by im o tym opowiadać ponownie i ponownie, często w najmniej spodziewanym momencie- w drodze ze sklepu w piękny słoneczny dzień, na spacerze w lesie itp .Zadają filozoficzne pytania o sens istnienia, o duszę, o Boga. Często ich pytania są zaskakujące, ale i bardzo dojrzałe. Moje dzieci mają prawo zadawania pytań. I dostają odpowiedzi na miarę swoich ( i moich też) możliwości, wiedzy, dojrzałości. Nie zawsze jest łatwo ogarnąć je gdy są wszystkie razem, czasem najlepsze warunki ma się tylko w tych rzadkich chwilach bycia z którymś "na wyłączność"...
Skąd dziś taki refleksyjny post? Mimo że jest pogodnie, słonecznie; radośnie w piaskownicy, wesoło na placu zabaw... Jednak tak to już jest, że tematy do rozmów i przemyśleń pojawiają się same, a jeden pociąga drugi. To nie jest poszatkowana wiedza szkolna, którą "przerabia się" na lekcji "od do". Tutaj wszystko jest płynne,przeplata się. Wszystko o czym dziś mówiliśmy na temat przemijania wywołała wiewiórka. Jeszcze niedawno widywaliśmy ją skaczącą wesoło w stałym miejscu- maleńkim zagajniku, a od dziś już nie będzie tam skakać... 
Podsłuchałam wieczorem rozmowę dzieci, gdy wysnuwały swoje mniej lub bardziej fantastyczne hipotezy na temat przyczyn, dla których wiewiórka mogła zdechnąć. Pojawiały się przypuszczenia, że (cytuję): może przejechał ją ktoś rowerem; potrącił samochód; załatwił kot;połknęła coś metalowego; zatruła się zatrutą wodą albo najadła się trutki na szczury; skacząc z drzewa na drzewo zderzyła się z jakimś ptakiem i zabiła się spadając z dużej wysokości. Tyle zapamiętałam.



Wieczór przyniósł całkowitą odmianę nastroju, bo wybraliśmy się pieszo z Brunisławem na dłuższy spacer . Byliśmy na krótkiej wizycie, by zapisać Brunisława na terapię SI . Tylko on i ja. Bardzo ciekawie nam się rozmawiało.  Głównie o... elektryce;) Ale też kupiliśmy sobie kilka ciastek, zaszliśmy do parku, posiedzieliśmy nad stawem gadając i karmiąc kaczki, a nawet poganialiśmy się w berka i zmokliśmy lekkim, ciepłym deszczykiem. Przynieśliśmy Mirabelce pachnący kwiatek z jakiegoś nieznanego nam krzaczka i piórko, które ona uparcie znosi do domu. Bycie z Brunisławem sam na sam to wyjątkowo miłe chwile. I tak różne od rozwrzeszczanej codzienności;)