Poligon
Wyjątkowo ciepły, słoneczny i radosny listopadowy dzień dosłownie zmusił nas wczoraj do pójścia na spacer. Dzieci z zielonymi smarkami siedziały w domu od kilku dni; zrobiłam im bańki, wiec siłą rzeczy odpoczywały po " zabiegu";) Choć właściwie słowa " odpoczywać", " spokojnie" raczej nie dotyczą moich dzieci poza chwilami gdy toną w lekturze albo coś oglądają... Nieważne. Ważne, że już wszyscy mieliśmy dość czterech ścian, a miłe promyki głaszcząc nasze buzie zachęcały do wyjścia. Szczypiora już nie było, a Zośka zbierała się na rosyjski, więc my szybciutko zostawiliśmy domowy bajzelek i wyruszyliśmy. Przećwiczyliśmy po drodze kierunki: naprzód, w prawo, w lewo. Utrwaliliśmy odwracanie się w lewo przed przejściem przy skrzyżowaniu, żeby sprawdzić czy nic nie skręca w ulicę ( lepiej ufać sobie;)) i śmignęliśmy we czwórkę na poligon.
Jak zawsze Brunisław i Mirabelka ćwiczyli równowagę, szacowali odległości, podejmowali ryzyko, przełamywali strach ( zwłaszcza Mirabelka) oraz pokonywali stojące na drodze chaszcze ( zwłaszcza Brunisław). Tym razem jednak i Kropeczek próbował dotrzymać im kroku, niezdarnie wspinając się na opony. Podobało mu się to duuużo bardziej niż obsypywanie się złotymi, suchymi, szeleszczącymi liśćmi w czym prym wiodła starsza dwójka ;)
Fajnie szurało się nogami w niesprzątanych, opadających gęstym deszczem i grubą warstwą zalegających złotych liściach. Fajnie było się nimi obrzucać, stawać wśród nich na rękach i gonić Kropeczka- indywidualistę, cichaczem i niebezpiecznie szybko oddalającego się. Wspaniale było ćwiczyć stanie na rękach. Robienie zdjęć i filmów, a także zrywanie dzikich jabłek - wszystko było bardzo fajne, bo po prostu miło nam się razem szalało:) A w dodatku Brunisław został okrzyknięty Sokolim Okiem, bo zauważył pozostawiony przez Kropka żelaźniaczek, a przede wszystkim wypatrzył w tych rudych liściach równie rudą wiewiórę:)))
Bardzo był z siebie dumny, a i ja też - wstyd się przyznać, ale nawet Mirabelka dostrzegła rudzielca szybciej ode mnie;)
Jakby nie dość było atrakcji, to gdy wracaliśmy do domu, bardzo nisko nad naszymi głowami przeleciał błyszczący w słońcu świdwiński Su-22 :)
To był piękny dzień. Oby więcej takich.