Dziecko na Warsztat II. Wrzesień.
Czego to my nie mamy? Jedyny w
Polsce! Prawdopodobnie jeden z dwóch działających w Europie! Tramwaj konny w
Mrozach!
Długo
czekałam na coś, co pchnie mnie do pisania. Kiedyś na portalu zielonalekcja.pl
opisywałam część dziecięcych przygód, odkryć, fascynacji. Czas biegł, dzieci przybywało, a ja miałam
coraz mniej ochoty, chęci czy czasami sił, by cokolwiek robić. Nawet to moje
pisanie stało się jakieś takie, hm, nijakie?
„Dziecko na warsztat” to moje niedawne odkrycie ( dzięki
Ninie- autorce bloga www.naszerodzinnepodroze.blogspot.com) i mam nadzieję, że
uczestnictwo w tym projekcie da nam dużo radości. Dzieci mam pięcioro, w różnym
wieku. To wg wieku malejąco: Zośka, Szczypior, Brunisław, Mirabelka i
Kropeczek. Nie planuję, które z nich wezmą udział. Zobaczymy co kogo
zainteresuje. Nic na siłę. Będę proponować. Będę czekać na propozycje. Pozwolę
pomysłom ewoluować.
Temat pierwszego-
wrześniowego warsztatu ma krążyć wokół najbliższej okolicy. Mieszkamy na
wojskowym osiedlu. Pod nosem mamy poligon, a właściwie zdziczały teren, na
którym stoją jeszcze ziejące pustką budynki- wydmuszki, ściana, zapadnięte
okopy i transzeje. Coś co dawniej służyło żołnierzom do ćwiczeń, a dziś służy
młodzieży jako miejsce robienia ognisk, działkowiczom jako przyjemna droga na
działki, wszelkim naturom łowiecko- zbierackim jako zagłębie jagód czy grzybów,
a nam? Nam pozwala poskakać po oponach ( które stanowią coś jakby krawężniki
wśród chaszczy), powspinać się na wysoką ścianę ( dawniej była jeszcze atrapa
czołgu, ale chyba złomiarze się nią zajęli), poszaleć z kijami, drągami i
patykami ( jakież to cudowne i darmowe zabawki:)! ), a niektórym daje ochłodę w
upalne letnie dni ( jest tam staw, a w nim fajne żaby, blisko brzegu kamienie,
po których tak wspaniale się skacze. I cóż z tego, że czasem omsknie się noga i
człowiek zmoczy portki;)? ), no i coś co mamusia i najmłodszy brzdąc lubią
najbardziej- duuużo ptaków :)
Pomysł był taki by zrobić mapę poligonu ( swoją drogą to
przypomina mi trochę Prerię. Wiecie jaką? Nie „prerię” tylko „Prerię”- pole
wiecznych walk Białej i Czerwonej Róży. Moje dzieciaki kiedyś żyły przygodami
Blomkvista. Kto zna, wie o czym mowa). Młodsze dzieci bardzo fajnie spędzają
tam czas, ale jak matka zobaczyła te kręte, pogubione w dzikich krzaczorach
drogi i dróżki to odpuściła pomysł;) Myślę, że Joasi- autorce blogu
ed.bexlab.pl, która bawi się ze swoimi córkami w geocaching- świetną zabawę w
poszukiwanie skarbów, spodobałoby się to miejsce jako lokalizacja dla skrytek
ze skarbami. Dla kartografów- amatorów to jednak zbyt duże wyzwanie, więc
postanowiliśmy dużo skromniej powalczyć na niwie kartografii. Zrobimy mapę! Taką
mini mapkę, mapiątko właściwie- jak dojść na ulubione lody:)) Włoskie, kręcone
jak to mówią dzieciaki. I z polewą:) Przewrotna nam wyszła ta nasza mapa, bo choć pod względem
treści wyjątkowe z niej mapiątko to pod względem rozmiaru- istne mapiszcze;)
A wyglądało to tak. Wielki arkusz papieru, który dostaliśmy
od sąsiadki i który aż się prosił o zlitowanie Mirabelka spryskała wodą i
nałożyła farbę. Żeby było bardziej jesiennie wybrałyśmy ochrę. Musiałam trochę
zasugerować, że Pani Jesień woli złoto od… różu;) Łatwo poszło. Akwarela
została rozmyta nierówną warstwą za pomocą gąbki, a po wyschnięciu, wspólnie
już, pozaklejałyśmy taśmą malarską ( taką papierową- bardzo fajna rzecz, bo nie
niszczy papieru przy odrywaniu) nasze przyszłe ulice. No a potem dzięki
Szczypiorowi, który na pieczątkę poświęcił swą ulubioną czarną gumkę, Mirabelka
przy mojej pomocy (by deszcz padał w jedną stronę;) ) zalała kroplami deszczu
część mapy, a na całości gdzieniegdzie stemplami z ziemniaka pozrzucała z drzew
jesienne liście. Żeby nie było nudno część liści jest prawdziwa-
zalaminowałyśmy liście różnych drzew. Mirabelka układała a ja prasowałam. Przy
zbieraniu i przy laminowaniu rozmawiałyśmy sobie o różnych gatunkach drzew, o
tym jaka jest ich różnorodność. Cóż, dendrologiem to ona nie jest. Póki co;) Najlepiej wychodzi
jej rozróżnianie liści lipy, bo… przypominają serduszka. Wycięte zalaminowane
liście przyczepiamy do mapy za pomocą kleju kropeczkowego, dzięki czemu możemy
je dowolnie przeklejać. To taki klej w kropeczkach, na taśmie. Nie niszczy
papieru. Używa się takiego do przyklejania niektórych próbek do ulotek
reklamowych. Zalaminowane liście są fajne, bo mają dużo zastosowań. My bawimy
się nimi w „zgadnij skąd spadłem”, używamy ich też jako liczmanów. Tylko mają
pewien minus. Nie są w stanie przetrwać spotkania z Kropeczkiem. Przynajmniej
te suszone, w jego łapkach kruszą się
pod folią , te laminowane na świeżo nie kruszą się, ale nie wiem jak się
przechowają z całkiem sporą ilością wody w środku. Ale, ale… wróćmy do mapy. W
wycinianie liści wkręciliśmy Szczypiora, a nazwy ulic zostawiłyśmy Zośce i Brunisławowi.
Mirabelka i tak nie umie pisać, a i on
niech dorzuci swoje trzy grosze:) Zresztą ta mapa ciągle
ewoluuje. Już są wyciągnięte matki skarby do scrapbookingu. Na
pomalowanie czekają owady, rowery, budynki itp. W sumie to dobrze, że ktoś to
wykorzysta, bo nie wiadomo czy ja dożyję „wolnej” chwili;) Do zabawy z mapą
używamy też kart z polskimi ptakami. Ćwiczymy przy tym topografię okolicy i nazwy
rodzimych gatunków ptaków, rozmawiamy o tym, które gatunki i gdzie widzieliśmy,
co jedzą itp. Przy tej części zabawy najbardziej ekscytuje się Kropeczek.
Pomagać musi zawsze… „Czy tego chcesz czy nie Kropeczek pojawi się…”Zabrzmiało
złowieszczo;)? Czasem, może? To „dzięki” Kropeczkowi na mapie pada rozmazany deszcz;) Jednak ptaki Kropeczek
miłuje szczerze. Zanim nauczył się mówić „mama” nazywał właśnie ptaki. Jego
pierwszym słowem było „kahka” i kawkami do tej pory nazywa wszystkie ptaki:)
Obejrzyjcie kilka zdjęć dokumentujących nasze poczynania:
Zdj. pow. Mirabelka robi jesienną
mapę okolicy
Zdj. pow. Następnie przecierka
Zdj. pow. Przygotowania do naszego
ręcznego laminowania
No i jeszcze poligon:
A teraz do sedna warsztatu. Legendy ani bajki dziś nie
opowiemy, ale za to przedstawimy historię bardzo oryginalnego tramwaju konnego.
Jest to jedyny taki tramwaj w całej Polsce, ba! ponoć w Europie ledwie dwa są!
Tramwaje
konne były powszechne około połowy XIX wieku, kiedy to zastąpiły je pojazdy
parowe a później elektryczne. Zaprzęgano je w jednego lub w dwa konie i
początkowo pojazdy podobnego typu jeździły po bruku, ale by koniom było lżej, a
co za tym idzie, by przyspieszyć przewóz, zaczęto kłaść tory. Po ich równych
powierzchniach konie szybciej ciągnęły ciężkie wagony. W dużych miastach ,
gdzie odległości były znaczne, ze względu na wytrzymałość zwierząt trasy
dzielono na odcinki obsługiwane przez wiele różnych koni. Pierwszy tramwaj
konny w Polsce powstał w Warszawie w 1886 roku, a ostatnim najpewniej był ten
jeżdżący do 1967 roku, a którego odnowioną trasą pojechaliśmy i my.
Tak, tak.
Wybraliśmy się na wycieczkę do Mrozów. Już na stacji było ciekawie, bo przed
nami przeleciała nisko sójka, a potem przez tory przebiegła wiewiórka. Do tego
dowiedzieliśmy się od przygodnie poznanego pracownika kolei skąd płynie głos zapowiadający
pociągi (że z głośnika każdy wie, ale gdzie jest ta pani? Otóż siedzi sobie
wygodnie a jej głos płynie z „bombardiera”. To taka firma, która zapewnia kolei
technologię . Zajmują się też sygnalizacją świetlną itp.) i czym się różni
sygnał świetlny stały dla pociągu od migającego. Otóż stały świeci wtedy gdy
tor jest „czysty” i można śmiało śmigać, a miga wówczas, gdy tor jest częściowo
przejezdny, tzn. że wcześniej przejechał tym torem pociąg i trzeba dostosować prędkość, by w niego nie
wjechać, albo jest jakaś zwrotnica i trzeba zwolnić itp. Specjalnie
wybraliśmy stację na wygwizdowie, z dala
od dworca, a tam raj! Biletomat z bardzo intuicyjnym interfejsem:) Brunisław
sobie z nim świetnie radził. A jaką frajdą był wybór, zakup i wydrukowanie biletów! I wiecie
co ? Nawet jak nie chcecie nigdzie jechać możecie dzieci nauczyć obsługi biletomatu,
wybrać trasę, rodzaj biletu i już:) Można sobie na pamiątkę wydrukować bilet
ulgowy darmowy ( dla dzieci do lat 4)
Biletomat w miejscowości Anielina
Gdy
wysiedliśmy w Mrozach przed naszymi oczami rozłożył się park, staw oraz boisko.
Już ze stacji widzieliśmy linię lasu- blisko było. Podeszliśmy do miejsca, w
którym pasła się olbrzymia klacz. Niedaleko stał wagonik i siedział woźnica.
Poznaliśmy się trochę. Ochy i achy nad
pięknem Róży i jej siłą były, a jakże! Przejechaliśmy się parę kilometrów po
lesie ( to teren rezerwatu „Rudka Sanatoryjna”, który wyróżnia się najdalej na
północ rosnącą w Polsce zwartą jedliną), posłuchaliśmy śpiewu ptaków i
skrzypienia tramwaju, powdychaliśmy ciepły koński zapach Róży. Dowiedzieliśmy
się, że pochodzi z pobliskiej stadniny Kruki, że nie jest jedynym koniem obsługującym
tę 2-kilometrową trasę, a na koniec podziękowaliśmy jej marchewką i jabłkami.
No i widzieliśmy mury sanatorium dla gruźlików, powstałego na początku XX wieku
z inicjatywy Teodora Dunina-bakteriologa. Początkowo torami dowożono materiały
budowlane do budowy sanatorium, a po
jego otwarciu w 1908 tramwajem zaczęli przyjeżdżać pacjenci. Gdy umarł woźnica
obsługujący trasę, po pewnym czasie wagonik przekazano do Muzeum Kolejnictwa w
Sochaczewie, a tory rozebrano. W 2011 władze Mrozów podjęły decyzję o
odbudowaniu tramwaju. Uzyskano zgodę ministra środowiska na przejazdy przez
teren rezerwatu „Rudka Sanatoryjna”. Tory odbudowano, wykonano replikę wagonika
i teraz można znów cieszyć się tramwajem konnym. Kursuje od maja do września w
godzinach 15-18 w dni robocze, a w weekendy 12-18. Jeśli pogoda sprzyja to i w
październiku można się jeszcze przejechać. Ale to już lepiej upewnić się
wcześniej. Acha, jeszcze jedno. Wagonik jest dosyć mały. Nasza rodzina zmieściła
się bez problemu, ale to chyba tylko dlatego, że część dzieci poszła „pomagać”
woźnicy;)
A oto kilka
fotek:
Przydatne
informacje:
-Ceny
biletów to: 10 zł za osobę dorosłą i 6 złotych za dziecko. Żadnych zniżek i
ulg. Płacił nawet Kropeczek, który nie
ma dwóch lat. Wyjazd o pełnej godzinie. Rezerwacje możliwe, ale poza
weekendami.
-Nr telefonu
do obsługi tramwaju: 502 196 934
-
ciekawostki o kolejce (serial „Ranczo”;) ):http://mrozy.pl/imgp/Tramwaj_konny_w_Mrozach.pdf
- Muzeum
Kolejki Wąskotorowej w Sochaczewie (Zośka była- mówiła, że świetne miejsce): http://mkw.e-sochaczew.pl/media/index.php?MediumID=188
-Muzeum
Kolei Konnej w Czeskich Budziejowicach: http://www.muzeumcb.cz/navstivte-nas/pobocky/muzeum-konesprezky/
-różne
rodzaje kolejek, m.in. konna na wyspie
Man: http://kolej.darlex.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=317&Itemid=529
- a dla
zainteresowanych obserwacjami fenologicznymi: http://www.beagleproject.org/pl/about/?op_id=699
Matka
Polka ze swoją bandą:)
Ps. Chętnie
połaziłabym po tych lasach, oj połaziłabym… Może się tam jeszcze wybierzemy, a
tymczasem koleżanka z Mińska Mazowieckiego zaprosiła mnie do kina do Mrozów.
Tanio i bez tłumów:) Ruszamy w sobotę . Może i Wy się wybierzecie? Bilety
kosztują tylko 15 złotych:)
Zapraszam do obejrzenia pozostałych blogów biorących udział w projekcie:
Zapraszam do obejrzenia pozostałych blogów biorących udział w projekcie:
Szczególnie polecam pięć wybranych przeze mnie w tym miesiącu:
1.http://www.ksiezycowaszuflada.pl/category/dziecko-na-warsztat/
2.http://ed.bexlab.pl/category/projekty/dziecko-na-warsztat-ii/
3.cdn
4.
5.
Blog jest dostępny również na stronie zielonalekcja.pl TUTAJ